wtorek, 26 stycznia 2010

:: The life of Charlotte Bronte :: Elizabeth Gaskell

Elizabeth Gaskell nie jest znana polskiemu odbiorcy. Z tego, co czytałam w styczniowym numerze "Bluszcza", na polskim rynku po raz pierwszy ma się ukazać wydanie jej powieści "Północ i południe". Nie tłumaczono na polski także książki, która uczyniła sławnym jej nazwisko: pierwszej biografii Charlotte Bronte, z którą Gaskell była zaprzyjaźniona. Książka ta jest uznawana za ważną także dlatego, że przyczyniła się do wykreowania legendy czwórki uzdolnionego literacko i artystycznie rodzeństwa wychowującego wśród odludnych wrzosowisk.

W świątecznym prezencie (wszakże dla mola książkowego książka najlepszym prezentem jest) otrzymałam angielski oryginał. Ponieważ niegdyś pilnie uczyłam się angielskiego, czytanie w tym języku nie sprawia mi najmniejszego problemu. Książka okazała się fascynująca. Przede wszystkim ze względu na literacką wyobraźnię Gaskell, która, opierając się na licznych źródłach (przede wszystkim korespondencji Charlotte) i relacjach ustnych, nie stroni od fabularyzacji. Kluczowe momenty jesteśmy w stanie odtworzyć w wyobraźni tak, jakbyśmy czytali powieść, nie biografię. Do tego umiejętnie podkreślone cechy krajobrazu Haworth i cechy zamieszkującej go społeczności. Gdzieś zupełnie umyka, że była to duża, mocno rozbudowująca się i uprzemysłowiona miejscowość, położona dość blisko większego Keighley. W pamięci pozostają odludne wrzosowiska i zawodzący na nich ponury wiatr, które pamięta się także z powieści Emily Bronte czy samej Charlotte.

Gdybym nie zwiedziła Haworth w minione wakacje, być może nadal bym w to wierzyła. Pierwsza biografia Charlotte Bronte, pióra jej przyjaciółki Elisabeth Gaskell, stworzyła legendę ponurych i odludnych wrzosowisk wokół Haworth, a także legendę rodzeństwa Bronte. Tym większe było moje zaskoczenie, gdy ujrzałam sielankowy, pogodny krajobraz, miejscowości przechodzące jedne w drugie (bez tablic trudno było się zorientować, gdzie kończy się Haworth, a zaczyna Oxenhope), z Keighley majaczącym wyraźnie na horyzoncie. Gdy przekonałam się, że plebania nie stoi aż na takim odludziu, a na uboczu wioski, a ponadto, gdy uświadomiłam sobie, że rodzina pastora, nawet jeśli żyjąca w XIX wieku, ze względu na funkcję pełnioną przez ojca w lokalnej społeczności, jest dość mocno eksponowana społecznie (nawet jeśli aspiracje intelektualne dzieci powodują, że wolą one przebywać we własnym towarzystwie, niż bawić się z innymi rówieśnikami). Że owszem, bronteańska legenda, do której powstania bez wątpienia przyczyniła się Elizabeth Gaskell, zawiera jakiś element prawdy - ale jak w każdej legendzie, jest to tylko element.

Elizabeth Gaskell, The life of Charlotte Bronte, Penguin Books, 1998

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Gawędziarze

Mniej ostatnio czytałam prozy, z racji tego, że skupiałam się na książkach zawodowych oraz literaturze psychologicznej. Poza tym czas na książki miałam dopiero w pociągu, w drodze na szkolenie, które wcześniej pieczołowicie przygotowałam. Sięgnęłam po jedną z zaległości ze stosiku w sypialni, "Gawędziarza" Mario Vargasa Llosy. Tutaj fabuła, w porównaniu z innymi książkami Llosy, jest dość prosta - pewien mężczyzna opowiada z kilku perspektyw historię swojego przyjaciela ze studiów, który, zafascynowany jednym ze szczepów peruwiańskich Indian, staje się jednym z nich. W plemieniu pełni funkcję gawędziarza, kogoś, czyje opowieści stanowią czynnik integrujący rozproszone terytorialnie plemię.

I zaraz przyszła mi na myśl inna, niedawno przeczytana książka. "Hakawati, mistrz opowieści" Rabiha Alameddine. Narrator, amerykański programista, opowiada zagmatwane dzieje swojej rodziny, a tym samym sytuując się w rodzinnej linii hakawatich, wędrownych gawędziarzy zarabiających na życie opowiadaniem historii. Baśniowe opowieści hakawatich przeplatają się z historiami rodzinnymi, a także wydarzeniami z historii najnowszej. Gawędziarz w tym przypadku ktoś, kto łączy rozproszone wątki i próbuje przekazać je dalej.

Dwie książki, chociaż powstałe w dwóch odległych kulturach, jednak podobne. Indiański gawędziarz czy libański hakawati to z jednej strony nośnik zbiorowej pamięci, z drugiej skrupulatny kronikarz dziejów zbiorowości, z trzeciej twórca obdarzony bogatą wyobraźnią, mieszający fakty z elementami fantastycznymi, prawdę ze zmyśleniem. Obydwie postaci mogą być też odczytywane jako metafory sztuki literackiej, która nie jest niczym innym, jak właśnie opowiadaniem historii innym. Nawet, jeśli pisarz, inaczej niż hakawati czy gawędziarz, posługuje się słowem pisanym - i tak ma moc wpływania na innych, czarowania ich, sprawiania, by oderwali się od rzeczywistości i zanurzyli w wykreowany przez niego świat.

Gawędziarz, Mario Vargas Llosa, Wydawnictwo Znak, 2009.
Hakawati, mistrz opowieści, Rabih Alameddine, Wydawnictwo Znak, 2009.

środa, 6 stycznia 2010

:: Szymon Hołownia :: Monopol na zbawienie ::

"Monopol na zbawienie", najnowsza książka Szymona Hołowni, bije rekordy sprzedaży. Niewątpliwy udział w tym ma popularność autora, zbudowana dzięki prowadzeniu programu "Mam Talent", ale też atrakcyjne podanie tematu, w formie książki i towarzyszącej jej gry. Przyjaciółka opowiadała, że ostatnio na imprezie ze znajomymi rozegrali partię tej gry, czemu towarzyszyło mnóstwo śmiechu.

Do rzeczy jednak. "Monopol na zbawienie" to książka popularyzatorska, pisana przez autora nie dla głęboko wierzących i mocno intelektualnie zorientowanych katolików, ale dla tych, którzy stoją na progu Kościoła katolickiego, i których z jednej strony mogą odstraszać obiegowe treści i opinie, a z drugiej strony, coś nie pozwala im się ostatecznie wycofać. To właśnie im Hołownia tłumaczy sens różnych obrzędów i obyczajów kościelnych, sposób rozumienia przykazań, pokazuje przykłady życiowych wyborów innych ludzi. Czasem przyznaje się do własnej bezradności - na przykład w sprawie in vitro, gdy nauczanie Kościoła każe mu przyjmować określone poglądy, a on widzi szczęśliwe rodziny z dziećmi "z probówki". Z tego względu książka jest warta uwagi, jako takie właśnie proste i łatwe "wprowadzenie do religii katolickiej". Jednak dla tych, którzy chcą pogłębić swoją podstawową wiedzę religijną, potrzeba już bardziej zaawansowanych lektur, niż "Monopol". Autor jest zresztą tego świadomy, gdyż w przypisach do poszczególnych rozdziałów podaje dodatkowe źródła na dany temat.

Szymon Hołownia, Monopol na zbawienie, Wydawnictwo Znak, Kraków 2009.

poniedziałek, 4 stycznia 2010

:: Olga Tokarczuk :: Prowadź swój pług przez kości umarłych ::

Nowa książka Olgi Tokarczuk jest inna, niż poprzednie, utkane z fragmentów przenikających się opowieści - to jedna historia opowiedziana od początku do końca. Rzecz dzieje się w Kotlinie Kłodzkiej. Bohaterką jest Janina Duszejko, emerytowana nauczycielka, obrończyni zwieżąt i pasjonatka astrologii. Duszejko z zapałem próbuje rozwiązać zagadkę kolejnych tajemniczych morderstw dokonywanych na mieszkańcach jej okolicy. Okazuje się, że wszystkich pomordowanych łączyło złe traktowanie zwierząt - a to znęcali się nad swoim inwentarzem domowym, a to brali udział w polowaniach lub nawoływali do kultywowania tej niezbyt chlubnej tradycji. I wtedy już bliscy jesteśmy dowiedzenia się, kto zabił. Jednak nie wątek kryminalny ma w książce największe znaczenie, a tematyka ekologiczna właśnie, pokazana poprzez kontrast pomiędzy uważaną za pomyloną emerytką, a społecznością podchodzącą do zabijania zwierząt w sposób uświęcony wielowiekową tradycją. Jak również to, że nurt New Age (który Duszejko reprezentuje), chociaż może być odbierany jako dziwaczny zlepek wielu teorii i prądów, zwrócił uwagę współczesnych na sposób traktowania naszych "braci mniejszych", głosząc szacunek do wszystkiego, co żyje. Tyle, że w New Age można się też nieźle zgubić. Bo czy zło może być odpowiedzią na zło, a śmierć - na śmierć? Czy zabójstwo może ujść bezkarnie, nie rodząc nawet cienia poczucia winy w mordercy? Z tymi pytaniami zostałam po lekturze.

Olga Tokarczuk, Prowadź swój pług przez kości umarłych, Wydawnictwo Literackie, Warszawa 2009.

niedziela, 3 stycznia 2010

:: Michael O'Brien :: Dom Sophii

Po tym, jak spodobał mi się "Dziennik zarazy", sięgnęłam po kolejną książkę O'Briena wydaną przez Znak, "Dom Sophii". Podobnie, jak w przypadku poprzedniej, mam mieszane odczucia. Fabuła książki to zapis drogi życiowej Pawła Tarnowskiego, prowadzącego antykwariat odziedziczony po wujku, czyli tytułowy Dom Sophii. Paweł nie może się odnaleźć - ani wśród swoich bliskich (na co wpływ mają traumatyczne zdarzenia z dzieciństwa), ani w Paryżu, dokąd jedzie szukać szczęścia w zawodzie artysty, ani w Warszawie lat okupacji, gdzie wraca i podejmuje się prowadzenia rodzinnego interesu. Dręczą go pytania o sens własnego istnienia, brak poczucia własnej wartości, o istnienie Boga. Do tego dochodzi problem identyfikacji seksualnej - chociaż Paweł platonicznie kocha się w kobietach, stopniowo uświadamia sobie, że podoba się mężczyznom i że oni dla również są niego pociągający, jednak - ze względu na wyznawane wartości - decyduje się nie realizować swoich pragnień. Jest to dla niego wyjątkowo trudne, od kiedy coraz bardziej zaprzyjaźnia się z Dawidem, młodym zbiegiem z getta, ukrywanym przez Pawła na poddaszu antykwariatu. Czy tak słaby i pełen rozterk Paweł będzie w stanie raz jeszcze opowiedzieć się po stronie wartości, w które tak chce wierzyć, w momencie najtrudniejszej próby? Nie powiem, sprawdźcie sami.

Michael D. O'Brien, Dom Sophii, Wydawnictwo Znak, Kraków 2009.