piątek, 31 grudnia 2010

2010

71 książek - nie licząc tych religijnych i psychologicznych (których nie ma w spisie w pasku) oraz książek branżowych (czasem recenzowanych na moim blogu zawodowym, głównie jednak czytanych bardzo naprędce, ze względu na prace nad doktoratem). W tym roku nieodmiennie moimi ulubionymi pisarzami pozostają Mario Vargas Llosa, Orhan Pamuk, Michał Olszewski, Andrzej Stasiuk, Trudi Canavan, z religijnych Tomas Halik, z psychologicznych Pia Mellody. Odkrycia: Antoni Kroh, Joanna Bator, Mariusz Szczygieł, z psychologicznych Eva-Maria Zurhorst. Do tego opracowania na temat mojej rodzinnej Warmii, gdzie najbardziej doceniam Jana Chłostę i albumy wydawnictwa Borussia. A także albumy wydawane przez warszawski Dom Spotkań z Historią, które pokazują, że historia nie musi być tylko nudnym zbiorem dat, a składa się z losów pojedynczych ludzi.
Nie wszystkie książki byłam w stanie zrecenzować na blogu, ze względu na intensywne prace nad doktoratem. Na szczęście ten został zakończony i obroniony, co oznacza, że będzie więcej czasu na czytanie :) Czego Wam również w nadchodzącym roku życzę.

poniedziałek, 27 grudnia 2010

::.. a życie toczy się dalej :: Edward Cyfus

Wielu moich znajomych myśli, że Olsztyn leży na Mazurach. Ale to taki sam błąd, jakby powiedzieć, że Warszawa leży na Podlasiu. Ci, którzy są stąd, czują różnicę, chociaż nie zawsze wiedzą, skąd się ona wzięła.

Dla przypomnienia, Warmia to historyczna kraina na terenie obecnego województwa warmińsko-mazurskiego, ziemie dawnego biskupstwa warmińskiego (więcej plus mapki na Wikipedii). Wcześniej powiązana z Zakonem Krzyżackim, od 1466 roku, z Królestwem Polskim. Jej gwara przypomina mowę polską z XVI-XVII wieku, kiedy to była kolonizowana przez przybyszów z Mazowsza i Kujaw. Gdy Prusy (i należące do nich Mazury) uległy sekularyzacji w wyniku postępów reformacji, Warmia pozostała katolicka. W 1772 roku, podczas I rozbiorów Polski, dostała się pod pruskie panowanie i pozostała pod nim aż do zakończenia II wojny światowej. Stąd obecność w gwarze warmińskiej licznych niemieckich słów. Jednak jej obszar, w przeciwieństwie do Mazur, zamieszkiwała głównie ludność polskojęzyczna. Czasy wojenne i powojenne mocno zmieniły skład ludnościowy tych ziem - bardzo dużo Warmiaków wyjechało do Niemiec, na ich miejsce przyjechali z kolei mieszkańcy Kresów czy osoby przesiedlone w ramach akcji Wisła.

Książka Edwarda Cyfusa to fabularyzowana trzyczęściowa opowieść o losach najbliższych autora - dziadków, rodziców oraz jego samego i jego rodziny. Pierwszoplanową postacią jest babcia, Lyjnka (później Helenka), z której perspektywy oglądamy wiek XX na Warmii (i nie tylko na Warmii). W pierwszym tomie Lyjnka jest dzieckiem warmińskich gospodarzy ze wsi Wymój. Uczy się w miejscowej szkole, pomaga rodzicom w gospodarstwie. Jako nastoletnia panna zostaje wzięta w niewolę przez Rosjan-wyzwolicieli (Warmiak jest dla nich Niemcem) i przebywa przez ponad rok w obozie na Ukrainie. Po wielu perypetiach uda jej się jednak wrócić na rodzinną ziemię. Nie wiem, co jest w tomie drugim, gdyż tego mi właśnie brakuje, natomiast w trzecim Helenka jest już mężatką mieszkającą w Barczewie, matką kilkorga dzieci, następnie emigrantką w Niemczech, dokąd udaje się wraz ze swoim mężem.


Edward Cyfus umie opowiadać historie i dobrze się je czyta. Poza losami pojedycznych osób, stara się nakreślić szersze tło - tłumaczy zwyczaje i obrzędy, rolę poszczególnych przedmiotów w gospodarstwie czy domostwie. Niektóre dialogi pisane są gwarą warmińską, dzisiaj zupełnie już nieznaną w tych stronach - Edward Cyfus jest zresztą niestrudzonym jej piewcą, prowadząc audycje w Radiu Olsztyn czy pisząc teksty gwarą dla lokalnych gazet.

Czytając tę książkę, uświadomiłam sobie też, jak bardzo zmienił się świat w ciągu ostatnich trzech pokoleń. Moi pradziadkowie z obu stron gospodarzyli na Kaszubach i na Kresach, podobnie jak dziadkowie Edwarda Cyfusa (pisarz jest z pokolenia moich rodziców). Kolejne pokolenie odeszło od gospodarzenia, podejmując pracę w usługach czy instytucjach publicznych, a niektórzy podejmowali nawet wyższe studia. W moim pokoleniu wyższe wykształcenie stało się jeszcze bardziej powszechne, a w przypadku co zdolniejszych dzieci, wyższe studia stały się wręcz standardem. Gospodarzących na roli jest z kolei coraz mniej, zwłaszcza w obecnych czasach, gdy premiowane są raczej duże niż małe gospodarstwa.

Kolejna trudna sprawa, to tożsamość i sytuacja samych Warmiaków. Pierwsze rozczarowanie przeżyłam, gdy dowiedziałam się, że chociaż urodziłam się na tych ziemiach, to moja rodzina nie jest stąd. A kto to jest Warmiak, pytałam. Mama podawała mi przykłady osób z naszego najbliższego otoczenia - dziadków koleżanek (chociażby ten dziadek, który kazał mówić na siebie swoim wnukom "Opa") czy swoich dawnych uczniów, w większości przebywających w Niemczech. Ale dlaczego zostawili swój kraj i wyjechali? To mi długo nie dawało spokoju. Mój tata tłumaczył to chęcią polepszenia sobie warunków życia - w Niemczech w końu żyło się na wyższym poziomie. Kaszubi nie dali się tak łatwo zgermanizować, złościł się. Jednak sytuacja wcale nie była taka prosta, jakby chciał. Polityka PRL-owskich władz, która miała na celu wyrugowanie różnic lokalnych, a z dawnych obywateli państwa niemieckiego uczynienie ludzi drugiej kategorii. Napływowa ludność nieufnie nastawiona do miejscowych, do ich gwary i zwyczajów. To wszystko spowodowało kolejne fale wyjazdów, ostatnią w okolicach 1990 roku. Ci, którzy wyjechali, często wracają. Nawet osoby z mojego pokolenia - do tej pory pamiętam rozdarcie mojego kolegi, który wywieziony z Polski w wieku 11 lat nie może odnaleźć się ani w Niemczech ani w kraju rodzinnym, który często odwiedza; ani tu, ani tu nie czuje się do końca u siebie. Emigranci zachłystywali się niemiecką stopą życiową, wyższym poziomem rozwoju cywilizacyjnego - a potem odkrywali, że mimo wszystko ciągnie ich w dawne strony.

Nie wiem, jak teraz uczy się w szkołach podstawowych czy liceach na Warmii o Warmii, ale za moich czasów edukacja dotycząca lokalnej kultury czy historii po prostu leżała. W podstawówce jedyne, co znaliśmy, to kilka warmińskich pieśni, których nauczyła nas nauczycielka muzyki, Warmiaczka zresztą. W którymś momencie marzyłam nawet o odkrywaniu i opisywaniu zapomnianej historii mojej wsi. Pamiętam też wstyd, jaki przeżyłam w liceum, gdy przyszła do nas studentka ówczesnej WSP z ankietami, w których padały pytania o znanych warmińskich i mazurskich pisarzy, artystów czy kompozytorów. Potrafiłam jedynie podać Feliksa Nowowiejskiego czy Ignacego Krasickiego, to jeszcze wiedziałam, nauczycielka Warmiaczka opowiadała nam o nim. Ale Hieronim Skurpski czy Erwin Kruk - studentka po zebraniu naszych ankiet podała nam przykładowe odpowiedzi, bo ją o to poprosiliśmy, zdziwieni. Na polskim się o tym nie mówiło. Nie wiem, czy wyniki tych ankiet zostały potem wykorzystane do jakichś praktycznych celów. Wiem tylko, że zostało mi jeszcze bardzo dużo do nadrobienia. Nie ma kogo już spytać o dawną historię tych ziem, przynajmniej w mojej rodzinnej miejscowości. Na szczęście są pasjonaci tacy jak Edward Cyfus, którzy próbują ocalić od zapomnienia to, co usłyszeli i zobaczyli w swoich rodzinnych domach.

Edward Cyfus, ...a życie toczy się dalej, Elset Olsztyn, cz. 1 (2006), cz. 3 (2010).

niedziela, 19 grudnia 2010

:: Lato :: J. M. Coetzee

Czy kiedykolwiek próbowaliście sobie wyobrazić Wasze życie oczami bliskich Wam osób? Bo ja wielokrotnie wykonywałam w myślach takie ćwiczenie - co powiedzieliby o mnie moi bliżsi i dalsi krewni, przyjaciele, czy nawet przyszłe dzieci? Jak by przedstawili moje życie? Co byłoby dla nich ważne, a co zupełnie uszłoby ich uwadze?

Na takim pomyśle bazuje książka J. M. Coetzeego "Lato". To wydawałoby się, biografia samego pisarza, spisana w formie wywiadów z kuzynką, innymi kobietami jego życia czy współpracownikiem, a także pod postacią zapisków samego pisarza. Wyłania się z niej obraz mężczyzny uwikłanego w trudne relacje z ojcem, a także przeraźliwie samotnego. Kobiety opisują go jako "celibatari", skrytego i zamkniętego w sobie mężczyznę, który jest na tyle pozbawiony kontaktu z własnymi emocjami i ciałem, że nie potrafi nawiązywać bliskich związków z kobietami czy wręcz odczuwać przyjemności fizycznej. Nie umie też pokazywać swoich uczuć innym, także tym, których kocha i o których się troszczy. Niektórym jawi się wręcz jako stary i nieźle zdziwaczały kawaler, mieszkający z chorym ojcem w zapuszczonym domu w Kapsztadzie. Kolejny z galerii samotników - bohaterów Coetzee.


Kiedyś bardzo fascynowało mnie pisarstwo noblisty, zaczęłam nawet zbierać kolejne książki - ale w którymś momencie właśnie samotność jego bohaterów i ich brak komunikacji i ze sobą samym, i z otoczeniem, zwyczajnie zaczął mnie odrzucać. Po tę książkę sięgnęłam przez sentyment i przez to, że była na liście nowości w bibliotece - ale nie odkryłam w niej niczego nowego. To Coetzee jakiego znamy, choć tym razem bardziej uładzony - w tej książce jego bohater nie musi łamać obyczajowych tabu czy popełniać zbrodni, aby dopiero poczuć, że cokolwiek czuje, że żyje.

Zastanawiam się, czy "Lato" można faktycznie tak potraktować, jako autobiografię, ale nie do końca ufam pisarzowi. Zwłaszcza, że na 236 stronie sam puszcza do nas oko, każąc przemówić jednej ze swoich postaci:
A co, jeśli my wszyscy, jak pan mówi, tworzymy fikcję? Jeśli bezustannie wymyślamy historię naszego życia? Dlaczego to, co powiem panu o Coetzeem, miałoby być bardziej wiarygodne od tego, co on sam mówi o sobie?

J. M. Coetzee, Lato, Wydawnictwo Znak, Kraków 2010.

piątek, 3 grudnia 2010

:: Zwyczajny facet :: Małgorzata Kalicińska

Nie jestem fanką tzw. literatury kobiecej, ale czasem sięgam po nią dla rozrywki i dla odprężenia. Skoro w naszej bibliotece pojawiła się nowa książka Małgorzaty Kalicińskiej, "Zwyczajny facet", została przeze mnie szybko wypożyczona. Zwłaszcza, że już gdzieś czytałam recenzję pełną zachwytu nad tym, jak autorka wcieliła się w męskiego narratora (tak, tak, jestem bardzo podatna na wpływu marketingu książkowego). Szybko też została przeczytana.


Bohaterem a zarazem narratorem jest Wiesiek, pięćdziesięcioparoletni bezrobotny stoczniowiec, który decyduje się wyruszyć do pracy w fińskiej stoczni. Dość ma już utyskiwań żony, jednak jeszcze próbuje ją zadowolić. Przy okazji dowiadujemy się, że jego małżeństwo nie jest specjalnie udane - choć ożenił się z dziewczyną swoich marzeń, nie jest w stanie sprostać jej wygórowanym wymaganiom. Dodajmy, że Joanna jest sprytną manipulatorką. Wie, jak utrzymać męża w ryzach - fundując mu na przemian dziką i zupełnie bezsensowną awanturę, a potem okres względnego spokoju (czy nawet czułości). Wieśkowi wydaje się, że jest to zupełnie normalne, jednak z dala od żony coraz bardziej przegląda na oczy i uświadamia sobie brak prawdy w swoim małżeństwie. Tak jak umie, będzie próbował ratować sytuację. Gdy mu się to nie uda, zacznie układać sobie życie na nowo. Rzecz jasna, będzie happy end.

Warsztatowo jest poprawnie - lekki styl, nagłe zwroty akcji, szybko i dobrze się czyta. Moje zdumienie budzi jednak fakt, że autorka miała takie pretensje do autorów serialu o uproszczenie, spłycenie czy wręcz przeseksualizowanie wątków z "Rozlewiska", a równocześnie sama podąża tą drogą. Nowe znajomości Wieśka z kobietami kończą się niemal natychmiast w łóżku (bardzo serialowo-filmowa konwencja). Ale może ja się nie znam? Do tego bohater ma bardzo stereotypowe cechy, jakby wyjęte z kart książek typu "Mężczyźni są z Marsa, a kobiety są z Wenus" (wyjątkiem jest jedynie to, że nie umie postawić się żonie). No i język. Dużo wykrzykników, trzykropków... to nie wygląda jak męski styl opowiadania. Męska proza jest jednak bardziej surowa, o seksie pisze się bardziej dosadnie, wręcz fizjologicznie (tak też się rozmawia z innymi facetami), do tego nie ma w niej tylu emocji i takiej świadomości emocji. Do tego bohater stoczniowiec, który nie jest specjalnie oczytany, a bawi się w taki wersal słowny? Mało prawdopodobne.

Małgorzata Kalicińska, Zwyczajny facet, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2010.