niedziela, 28 listopada 2010

:: Wszyscy na Ciebie czekamy :: Marek Kita

W sklepach świąteczne dekoracje, w Trójce odwieczny "Karp", na Facebooku grupa informująca się o tym, kto pierwszy usłyszał w radiu "Last Christmas" grupy Wham, na Demotywatorach żal za brakiem w tegorocznej świątecznej ramówce tv filmu "Kevin sam w domu". Wkrótce także przedświąteczny tłok i zabieganie. Czasem tylko pojawia się tęsknota, aby inaczej przeżyć ten czas, aby nasze dzieci inaczej niż my zapamiętały, że święta to nie tylko wielkie porządki, gotowanie i prezenty.

Na przeciw tej tęsknocie wychodzi mała książeczka dla dzieci napisana przez Marka Kitę i zilustrowana przez Dorotę Łoskot-Cichocką. To propozycja dla tych rodzin, które chciałyby się z wiarą przygotować na nadchodzące święta.
Zawiera 28 opowieści o różnych postaciach biblijnych, które czekały na Jezusa, jak chociażby Adam i Ewa, Abraham, Józef, Mojżesz... Można codziennie czytać dzieciom jedną historię, jak radzi autor. Aby dzieci lepiej zapamiętały opowieści, do książeczki dołączona jest wycinanka z bohaterami oraz plakat, na który trzeba nakleić wycięte postacie.
Do tego jeszcze dochodzi muzyczna uczta, czyli płyta zespołu Mirabilia Musica z pieśniami adwentowymi.

Trudno mi dokonać jakichś porównań, bo nie mam żadnego punktu odniesienia, nie znam innych książeczek o Adwencie dla rodziców i dzieci. Na pewno w zalewie przesłodzonego religijnego kiczu, który opanował katolickie księgarnie, wyróżnia się piękną w swojej surowości oprawą graficzną. Wyróżnia ją też prosty i klarowny język - jak zapewniają wydawcy, przed publikacją książki testowali ją na dzieciach swoich i znajomych (potencjalni odbiorcy najszybciej wyłapią wszystkie niedociągnięcia). Gdybym była dzieckiem, dużo frajdy pewnie dostarczyłoby mi zrobienie wycinanki. Ogromnie cieszy mnie płyta, na której znalazło się kilka moich ulubionych pieśni. W sam raz na dobrze przeżycie czasu, jaki pozostał do świąt...

Marek Kita, Wszyscy na Ciebie czekamy, Wydawnictwo Sykomora, Warszawa 2010. Książeczkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa. Można ją kupić tu: sklep Cuda na kiju

czwartek, 25 listopada 2010

:: Katyń. Zbrodnia, prawda, pamięć :: Andrzej Przewoźnik, Jolanta Adamska

Stanisław był ukochanym starszym bratem mojej babci Zofii. Cztery lata młodsza siostra była w niego zapatrzona jak w obrazek. Średniego wzrostu, szczupły blondyn o niebieskich oczach. Zdolny. Rodzice zdecydowali się wysłać go na studia, co przed wojną było nie lada wydatkiem. Początkowo studiował prawo w Warszawie, ale po pierwszym roku studiów przeniósł się na socjologię do Poznania. Tam angażował się społecznie (harcerstwo) i politycznie (Młodzież Wszechpolska, Stronnictwo Narodowe; babcia twierdziła nawet, że "był prawą ręką Romana Dmowskiego"). Po studiach został dziennikarzem Kuriera Poznańskiego. Czasem zapraszał do siebie swoją młodszą siostrę. Babcia wspominała o jego pedanterii (jej sukienka, niedbale przewieszona przez poręcz krzesła, została jeszcze złożona przez Stacha, mimo, że zbierali się do wyjścia). Mówiła, że miał dużą biblioteczkę książek z najważniejszymi dziełami socjologicznymi (w czasie wojny biblioteczka przepadła, czego Babcia bardzo żałowała, gdy dostałam się na socjologię). Opowiadała też, że przez pewien czas spotykał się z jakąś dziewczyną, ale zraził się tym, że "popadła w nieodpowiednie towarzystwo" (cokolwiek to mogło oznaczać) i rozstał się z nią. We wrześniu 1939 r. wysłano go na front wschodni, jako korespondenta wojennego. Gdy pociąg z żołnierzami zatrzymał się w Warszawie 7 września 1939, po raz ostatni Stach zobaczył się z siostrą. Długo nie było o nim żadnych wieści. Kartka, która dotarła do brata w Lipnie, wskazywała na to, że znalazł się w Starobielsku i że korespondencja, którą wysłał do innych członków rodziny, przepadła. Nie odnalazł się po wojnie. Na próżno babcia szukała Stacha przez różne organizacje, w tym Międzynarodowy Czerwony Krzyż. Nie wiem, skąd i kiedy dowiedziała się prawdy. Później próbowała dowiedzieć się czegokolwiek o bracie. Spotkała się z Józefem Czapskim, autorem "Wspomnień starobielskich" przypuszczając, że skoro byli w tym samym obozie i na liście musieli się znajdować w miarę blisko siebie, to może też zdążyli się osobiście poznać. Jednak Józef Czapski nie pamiętał takiego współwięźnia. Kiedy byłam już na tyle duża, aby mogła mi opowiedzieć o swoim bracie, jego los był już znany.

Czytając książkę "Katyń" Andrzeja Przewoźnika miałam przy sobie teczkę z kserokopiami i skanami dokumentów. Niewiele nam zostało po Stachu. Skan kartki, którą wysłał do brata (oryginał był u moich Dziadków, jednak zaginął podczas likwidacji ich mieszkania po ich śmierci), skan wizytówki Stacha, skan zdjęcia, na którym obawiająca się rewizji Babcia wpisała dedykację od Stacha dla mamy, aby ukryć widoczny w klapie marynarki znaczek Stronnictwa Narodowego. Kserokopie z Wielkopolskiego Słownika Biograficznego i listy poległych i zmarłych harcerzy Szarych Szeregów. Kopia fragmentu raportu tzw. Komisji Maddena z 1952 roku (pisze o nim Andrzej Przewoźnik) - zapewne zdobył go dla Babci jej brat mieszkający w Stanach. Notatki Taty, który zapisał sobie tytuły książek i nazwy organizacji, gdzie należałoby szukać dalszych informacji o Stachu. Też chciał się upewnić, co do losów zaginionego wujka. Zdążyłam jeszcze przejrzeć dla niego książki i opowiedzieć mu o efektach poszukiwań.


To wszystko sprawiało, że książka Andrzeja Przewoźnika i Jolanty Adamskiej, która innym może wydać się zwykłą historyczną lekturą, dla mnie taka nie była. To akurat część historii, która dla mnie ma bardzo osobisty wymiar, podobnie jak miał film Andrzeja Wajdy (z książki Andrzeja Przewoźnika dowiedziałam się, że tata reżysera był właśnie w Starobielsku). Dlatego, że dotyczy kogoś, kto był bliskim moich bliskich, znanym mi z ich opowieści. Czytałam więc z narastającym smutkiem i bólem. Zwłaszcza, gdy uświadomiłam sobie, iż Stach miał w chwili śmierci dokładnie tyle lat, co ja teraz. Był w takim momencie życia, że osiągnął już wiele i miał potencjał, aby osiągnąć jeszcze więcej - i to życie nagle i brutalnie zostało przerwane. Kolejne osoby w rodzinie, które dobrze się zapowiadały, były porównywane właśnie do niego - jednak pustki po Stachu nikt nie jest w stanie wypełnić. Autor nakreślił szerokie tło sprawy katyńskiej - od powstania niepodległej Polski i historii relacji z Rosją (które miały duże znaczenie dla późniejszej decyzji Stalina), po działania wojenne, powstanie obozów, charakterystykę osadzonych w nich osób, rozstrzelanie jeńców, odkrycie grobów przez Niemców, późniejsze działania Rosjan w celu zatuszowania autorstwa zbrodni i przypisanie jej Niemcom, klimat polityczny, który powodował, że o Katyniu głośno się nie mówiło - nie tylko w Polsce, ale również w państwach zachodnich, oraz stopniowe odkłamywanie prawdy i obecny stan rzeczy. Polecam wszystkim, którzy chcą dowiedzieć się więcej.

Andrzej Przewoźnik, Jolanta Adamska, Katyń. Zbrodnia, prawda, pamięć, Świat Książki, Warszawa 2010.

Stanisław Czapiewski w sieci:
1. Elita zabita strzałem w tył głowy, Rozmowa z Aleksandrą Pietrowicz z Biura Edukacji Publicznej poznańskiego Instytutu Pamięci Narodowej, autorką wystawy "Wielkopolanie w dołach śmierci Katynia, Charkowa i Miednoje", rozmawiał Piotr Bojarski, Gazeta Wyborcza Poznań, 2010.04.08
2. Leksykon: Narodowa Organizacja Bojowa, endencja.pl
3. Księga Cmentarna Charków, Strona Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa
4. Polscy oficerowie i policjanci zamordowani przez NKWD i pochowani
w Katyniu, Miednoje i w Charkowie oraz obywatele RP
z tzw. Ukraińskiej Listy Katyńskiej
, Katedra Polowa Wojska Polskiego
5. Elita i sanacja w walce o wpływy na uczelniach, Henryk Lisiak, Poznańskie Zeszyty Humanistyczne V, pod redakcją naukową Adama Czabańskiego, Wydawnictwo Rys, Poznań 2005
6. Komentarz na blogu posłanki Joanny Senyszyn z cytatem z książki o politykach Stronnictwa Narodowego
7. Konspekty szkoleniowe Młodzieży Wszechpolskiej, pod redakcją Mariusza Tomczaka, Warszawa 2007 - tu jest zresztą błąd, bo Stanisław nie poległ w walce z Niemcami
8. Młodzież Wszechpolska, artykuł na stronie NOPomorzeZachodnie - ten sam błąd, co powyżej
9. Baza Muzeum Katyńskiego

środa, 24 listopada 2010

:: Cevdet Bej i synowie :: Orhan Pamuk

Bałam się objętości tej książki, ale gdy przyszło co do czego, pochłonęłam ją w jeden dzień. Tak, przebywanie w domu na zwolnieniu lekarskim wybitnie sprzyja działalności czytelniczej.

Niech Was nie zmyli data wydania. "Cevdet Bej i synowie" to jedna z najwcześniejszych książek w twórczości Orhana Pamuka, jak wynika z wypowiedzi samego pisarza cytowanej na okładce, inspirowana jego dzieciństwem w licznej rodzinie. I faktycznie, można ją określić jako sagę rodzinną - akcja powieści rozpoczyna się krótko po zaręczynach Cevdeta Beja, muzułmańskiego kupca, właściciela sklepu z lampami w Stambule, z Nigan, córką zubożałego paszy, kończy w momencie śmierci Nigan, która o dobre kilkanaście lat przeżywa swojego męża i doczekuje się nie tylko wnuków, ale i prawnuków. Tłem jest przemiana obyczajowa społeczeństwa tureckiego w XX wieku, ale też jego rozdarcie między europejską nowoczesnością a lokalnymi tradycjami. Bardzo wyraźnie widać to w losach Cevdeta, jego synów i wnucząt. Sam Cevdet marzy o rozwoju swojego biznesu, ale też o dobrej, szczęśliwej rodzinie. Chociaż ma mnóstwo marzeń, wątpliwości i pytań, na zewnątrz jawi się jako bardzo opanowany, małomówny i obowiązkowy człowiek. U schyłku swojego życia będzie wręcz ukrywał przed dziećmi swój pogarszający się stan zdrowia i coraz gorzej funkcjonującą pamięć. Jego synowie, Osman i Refik, początkowo oddadzą się rozwijaniu rodzinnego biznesu. Osman będzie próbował naśladować ojca, jednak w przeciwieństwie do niego, prowadzi podwójne życie, mając pozamałżeński romans (to samo robi zresztą jego żona). Refik nie będzie umiał znaleźć swojego miejsca w życiu, co odbije się na jego życiu rodzinnym, powrotach i rozstaniach ze swoją małżonką. Córka, Ayse, choć początkowo będzie skłaniać się ku ubogiemu koledze poznanemu na lekcjach muzyki, zaręczy się ostatecznie z synem przyjaciół rodziny. Ostatnia część sagi opowiadana jest z kolei oczami Ahmeta, syna Refika, utalentowanego plastycznie 30-latka, który też poszukuje jeszcze swojego miejsca w życiu i we współczesnej mu Turcji.


Ciekawie pokazane są w tej książce postaci męskie i kobiece i zmiana w ich wzajemnych relacjach, jaka dokonuje się ze zmianą obyczajów. Cevdet Bej żeni się z Nigan, bo to małżeństwo jest dla niego dobrą i odpowiednią partią, jednak sfery ich wpływów są ściśle podzielone - mąż rządzi firmą, żona zarządza domem i służbą. Pokolenie dalej widać pogłębiającą się przepaść między synami Cevdeta Beja i ich kolegami a kobietami z ich pokolenia - oni mają wiedzę, interesują się życiem publicznym, stawiają sobie pytania o przyszły kształt państwa i społeczeństwa tureckiego, one natomiast żyją przede wszystkim swoim życiem prywatnym. Nie mogą się porozumieć - ani kobiety nie są w stanie pojąć aspiracji i wątpliwości mężczyzn, aby coś znaczyć, ani też mężczyźni nie potrafią zrozumieć i pojąć aspiracji kobiet, aby zajmować się domowym ogniskiem. Pokolenie dalej zachodzi istotna zmiana - przyjaciółka Ahmeta, Ilknur, jest nie gorzej wykształcona niż on i potrafi dotrzymać mu kroku w dyskusjach światopoglądowych, tak samo, jak jego przyjaciele. Co ciekawsze, w przeszłość odchodzą też lokalne dialekty - aby Ahmet mógł odcyfrować zapiski dziadka i swojego ojca, potrzebuje już pomocy ze strony Ilknur.

Płaszczyzn odczytywania powieści może być zresztą jeszcze wiele. Przyznam, że mnie irytowali trochę synowie Cevdeta, zwłaszcza zaś Refik i jego koledzy, sportretowani mniej więcej w okolicach trzydziestki. Ta ich ciągła nieznajomość siebie, niepewność, co do tego, kim się jest i co się powinno robić w życiu, nieumiejętność odkrycia własnych pragnień - skutkująca rozdźwiękiem w życiu osobistym czy zawodowym, nieumiejętność porozumiewania się nawet z najbliższymi ludźmi, czy chęć werbalnej naprawy świata (to, co u nas zazwyczaj robi się w dyskusjach przy piwie). Kobiety w tej książce są jednak bardziej konkretne - nastawione na dobre zamążpójście, sprawy swojej rodziny czy na poszerzanie wiedzy. Zastanawiam się, z czego to wynika. Z tego, że książkę napisał mężczyzna, co powoduje, że nie ma on aż takiego dostępu do żeńskich przeżyć i nie potrafi ukazać aż takiego ich spektrum? Z tego, że męscy trzydziestolatkowie w bogatych rodzinach w Turcji rzeczywiście tacy byli - późno się usamodzielniali i raczej szli drogą, którą zaplanowali dla nich rodzice, niż realizowali własne pomysły na życie, co owocowało ogólnym niepozbieraniem? Wcześniejsza samodzielność może jednak zmusza do wcześniejszego samookreślenia się. Z tego, że może moi rówieśnicy płci męskiej faktycznie tacy są, jak przedstawił ich Pamuk? Nie mam pojęcia.

Orhan Pamuk, Cevdet Bej i synowie, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010.

niedziela, 21 listopada 2010

:: Dziennik pisany później :: Andrzej Stasiuk

Tak jak wspomniałam parę postów temu, lubię podróżnicze zapiski Andrzeja Stasiuka. Dar obserwacji ludzkich zachowań, zamiłowanie do detali, umiejętność oddania leniwego rytmu życia w odwiedzanych krajach poprzez niespieszny rytm tekstu, nawiązania do klasyków lokalnej literatury umiejętnie wplecione w tekst. Z radością przywitałam więc na rynku kolejną książkę z serii, "Dziennik pisany później". To zbiór luźnych zapisków z różnych wypraw po Albanii i Bałkanach, ale również - w ostatniej części - z podróży po Polsce, na którą Stasiuk próbuje patrzyć okiem przybysza. Książka zawiera też zdjęcia portretowe zapewne Albańczyków, wykonane przez Dariusza Pawelca.

Tak, jak wspomniałam, lubię teksty podróżnicze Stasiuka, ale tym razem miałam już lekki przesyt samymi Bałkanami (o których pisał już wcześniej). Broni się początek książki, dotyczący Albanii. Podczas lektury stawały mi przed oczami zdjęcia z podróży, które kiedyś pokazywał mi Michał, a także duża galeria zdjęć wykonanych przez Agnieszkę - zwłaszcza zaś charakterystyczne bunkry. Teraz czytając książkę Stasiuka i przypominając sobie fotografie i opowieści, czułam się, jakbym sama tam była.



Środkowa część "Dziennika" zlewa się w bezkształtną masę, może dlatego, że dotyczy wielu miejsc i co najmniej kilku planów czasowych. Nie pamiętam wszystkiego, chociaż też budziły się skojarzenia ze zdjęciami Michała czy Agnieszki, którzy Bałkany mają całkiem dobrze zjeżdżone. Końcówka książki dotyczy Polski, na którą Stasiuk próbuje spojrzeć oczami przybysza. Tutaj wydaje mi się, że nastrój paradoksów i sprzeczności w naszym kraju o wiele lepiej wychwycił jednak Michał Olszewski w swoim najnowszym zbiorze tekstów podróżnych, natomiast Stasiukowi zabrakło już tej uważności, jaką obdarza obcych i nieznany sobie kontekst. Polska to dla niego przede wszystkim kraj pełen znaczeń, historycznych, rodzinnych czy obyczajowych, od których tak jakby pisarz nie mógł się uwolnić podróżując po własnym kraju (tutaj też rytm tekstu znacząco przyspiesza i staje się bardziej poszarpany).

Ogólnie - średnio, bo w przypadku Stasiuka bywało lepiej, są jego książki, które podobały mi się bardziej. Jest w tej książce jednak parę ładnych metafor, w tym obraz Banja Luki jako kobiety wylegującej się w oczekiwaniu na to, co dopiero ma się wydarzyć (zamieszczony zresztą na okładce). Jest sporo emocji, w tym bezradność spowodowana brakiem poczucia obecności Boga w świecie - tę pustkę można próbować wypełniać tylko opowiadaniem:
Wracałem do domu tysięczny raz z tym samym uczuciem, że jadę przez coś w rodzaju pustyni i muszę opowiadać historie, muszę przywoływać obrazy, by nie zbłądzić, by dotrzeć do celu. Pod wielkim niebem, z tymi opowieściami, które są jak wątłe ognie w nocy na równinie, gdy wieje wiatr. Nic więcej nie mogłem zrobić. Nic.

Andrzej Stasiuk, Dziennik pisany później, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010

sobota, 20 listopada 2010

:: Moje życie we Francji :: Julia Child ::

Kiedy zabrałam się za samodzielne przyrządzanie posiłków w domu i w związku z tym zaczęłam gromadzić książki kulinarne czy testować przepisy z blogów kulinarnych, niejednokrotnie przekonywałam się, że zwłaszcza książki tłumaczone z obcych języków, są nierzadko nieprzydatne. Gdzie kupić niektóre składniki, których nie uświadczysz ani w naszych sklepach osiedlowych, ani hipermarketach? Czym można je ewentualnie zastąpić (i jakie to będzie miało konsekwencje dla smaku potrawy)? Na tę samą rafę natknęła się Julia Child, autorka popularnej w Ameryce książki "Doskonalenie francuskiej sztuki kulinarnej". Amerykanka, która zamieszkała w Paryżu, po kilku latach wprawiania się w gotowaniu francuskich dań, postanowiła przybliżyć sekrety francuskiej kuchni swoim rodakom. Jak jednak przyrządzić francuskie dania z dostępnych w Stanach składników? Julia Child rozwiązała ten problem, podbijając swoimi książkami i programami telewizyjnymi serca wielu amerykańskich pań domu.

Amerykańska autorka nie była znana w Polsce do czasu filmu "Julia i Julie" ze świetną Meryl Streep jako Julią Child (był grany w kinach jakiś rok temu). Mniej więcej w tym samym czasie na polskim rynku ukazał się też przekład książki "Julia i Julie" napisanej przez Julie Powell, blogerkę, która postawiła sobie ambitne zadanie przerobienia w rok przepisów z jednej z książek kucharskich Julie Child. Na podstawie tej książki nakręcono film, jego autorzy posiłkowali się również wspomnieniami Julii Child oraz listami Paula Childa do jego brata Charlesa. Zapewne także popularność filmu zachęciła Wydawnictwo Literackie do przetłumaczenia i wydania wspomnień Julii Child.


Akcja książki zaczyna się w momencie, gdy małżeństwo Childów, pracowników amerykańskich służb informacyjnych, trafia na placówkę we Francji. Paul Child jest pełnoetatowym urzędnikiem, jego żona, Julie, pomaga czasem w dorywczych pracach, jednak zajmuje się głównie prowadzeniem domu. Urzeczona smakami i zapachami francuskiej kuchni, zaczyna się jej uczyć na kursach gotowania w Cordon Bleu. Ćwiczenia praktyczne zapewnia jej też domowa kuchnia, której wyposażenie stopniowo kompletuje. Najwięcej wsparcia udziela natomiast mąż - Childowie są bezdzietni, więc sporo czasu spędzają na wspólnym zwiedzaniu nowej ojczyzny, życiu towarzyskim i rozwijaniu swoich pasji. Utalentowany plastycznie Paul zachęca swoją żonę, aby doskonaliła swoje kulinarne zamiłowania, jest też pierwszym recenzentem jej dań i wytrwałym pomocnikiem. Nie wiem, czy ktoś z Was pamięta z filmu, jak Paul przygotowywał żonie deskę do wieszania patelni w różnych rozmiarach i obrysowywał patelnie, aby Julie pamiętała, gdzie co wisi? To jest stały motyw powtarzający się przy każdej kolejnej przeprowadzce, który mówi coś istotnego o samym Paulu. Kiedy Julia nabiera kulinarnej wprawy, postanawia podzielić się swoją wiedzą z innymi Amerykankami i zaczyna opracowywać swoje przepisy z myślą o wydaniu ich w formie książki. Trwa to długo i z przeszkodami, jednak kiedy książka już wyjdzie, przyniesie Julii uznanie i sławę - także jako osobowości telewizyjnej. Przygotowanie kolejnej książki potrwa równie długo, jednak zapewni Julii miejsce w panteonie kulinarnych sław Stanów Zjednoczonych.

Książka jest dobrze napisana, czyta się ją praktycznie jednym tchem. Chociaż tak naprawdę dyktowany przez Julię tekst spisał wnuk jej ukochanej siostry Dorothy, Alex Prud'homme, umiał on oddać temperament i styl bohaterki. Książka jest zilustrowana zdjęciami wykonanymi przez Paula - nie tylko paryskich pejzaży i Julii w trakcie gotowania czy spacerów, ale również np. ręcznie robionych przez Childów kartek walentynkowych czy maszynopisu pierwszej książki Julii. Poza tym, że dotyczy ona głównie pasji kulinarnej, mamy też w niej portet nietuzinkowego małżeństwa, ludzi bardzo sobie bliskich, wspierających się w trudnościach, ale też w stawaniu się coraz bardziej sobą. Pojawia się też wiele obserwacji dotyczących Francji w pierwszych latach powojennych czy narastającego napięcia związanego z tzw. zimną wojną oraz lękiem amerykańskich urzędników przed dalszym rozwojem idei komunistycznych. Przez to jest też ciekawym świadectwem swojej epoki, tak samo jak zdjęcia. Julia Child jak na lata 50. czy 60. miała bardzo nowoczesną kuchnię.

Kiedy czytałam wspomnienia Julii Child, przychodzi mi na myśl pewna kobieta o imieniu Zofia, niemal jej rówieśniczka, żyjąca mniej więcej w tym samym czasie (urodziła się w 1911 roku, rok wcześniej niż Julia, zmarła w 2005 r., czyli rok później od Julii) na ziemiach zaboru rosyjskiego, a potem w Polsce. Chociaż nie stała się osobą publiczną, była równie inteligentna i posiadała taki sam zmysł praktyczny, jak Julia oraz równie perfekcjonistycznie doskonaliła swoją sztukę gotowania, za którą tak ceniły ją jej dzieci i wnuki. Pamiętam jej szarlotkę - wiedziała, że lubię to ciasto, więc czekało na mnie zawsze, kiedy przyjeżdżałam. Został po niej stary zeszyt ze sprawdzonymi przepisami, które w którymś momencie postanowiła spisać. To nasz rodzinny odpowiednik "Doskonalenia się we francuskiej sztuce kulinarnej".

Moje życie we Francji, Julia Child, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010.

sobota, 13 listopada 2010

:: Bóg. Życie i twórczość :: Szymon Hołownia

Z jakieś dwa lata temu należałam do społeczności czytelników pierwszej wersji bloga Szymona Hołowni na Newsweeku. Autor dzielił się swoim podejściem do aktualnych problemów Kościoła katolickiego, które jest mi bliskie ze względu na przynależność do tego samego pokolenia, społeczność toczyła mniej lub bardziej intelektualne boje, autor czasem się włączał, czasem zostawiał dyskutantów samych sobie. Lektura bloga była elementem codziennej porannej prasówki. Problem zaczął się, gdy zaczęło się na blogu pojawiać coraz więcej pań, zwabionych zapewne wystąpieniami autora w programie "Mam Talent", rywalizujących ze sobą na długość komentarza (co dodatkowo umożliwiło im wyłączenie przez admina takiego ograniczenia). Coraz ciężej czytało się te komentarze, coraz trudniej było dyskutować z autorem, skoro każda krytyka spotykała się z obroną walecznych pań. Teraz poprzestaję więc na przeglądzie samych notek na nowym blogu na Newsweek.pl i nowym blogu na Religia.tv. Z tego, co wiem, to samo robią też znane mi i niegdyś aktywne jako komentatorzy, osoby.

Jednak na działalność Szymona Hołowni na polu religijnym nadal patrzę przychylnie. Wierzę, że robi dobre rzeczy. Wierzę, że ma talent, który - gdyby podbudować go głębszą analizą tekstów oraz refleksją nad samym sobą i umiejętnym dzieleniem się swoimi doświadczeniami - uczyniłby go Macolmem Gladwellem polskiej teologii. Kimś, kto przedziera się przez strony opracowań naukowych, aby w prosty i łatwy sposób podawać tematy pozornie trudne i niezrozumiałe oraz odpowiadać na najbardziej nawet bzdurne pytania.



Tymczasem ostatnia książka, "Bóg. Życie i twórczość" sprawia wrażenie napisanej naprędce, w pośpiechu i przez to wydaje się być dość powierzchowna. Sam pomysł - przedstawienie Boga chrześcijaństwa w formie kilkunastu rozdziałów zawierających tekst główny, poradnik i zestaw lektur, jest ciekawy. Realizacja wypadła jednak słabo. Autor z próbuje zrelacjonować to, co piszą w danym temacie związanym z Bogiem (Bóg Starego Testamentu, Jezus, Duch Święty, Bóg muzułmanów, itd.) jego ulubieni autorzy i publicyści. Te fragmenty są najtrudniejsze do czytania, napisane zawiłym, maksymalnie udziwnionym językiem. Może sprawdza się on w krótszych formach, takich jak felieton czy notka na bloga, jednak tutaj sprawia wrażenie przegadania. Hołownia bardzo rzadko dzieli się osobistym doświadczeniem - ale jeśli już to robi, te partie książki są jak dla mnie zdecydowanie najlepsze i szkoda że jest ich tak mało: jak fragment o tym, że po wielu latach Hołownia zrozumiał, że szukanie woli Boga to nie pytanie Go o Jego wolę względem nas a stawanie się coraz bardziej sobą. Czy chociażby refleksje z podróży po Ziemi Świętej, które wręcz domagałyby się pogłębienia w osobnym tekście, w rodzaju pamiętnika z podróży (po mistrzowsku takie teksty pisze Andrzej Stasiuk). Równie ciekawe mogłaby być zapowiadane przez Hołownię zestawienie najdziwniejszych sekt religijnych - przyznaje się, że zbiera o nich informacje, więc kto wie... Marzy mi się także książka o śmierci - notatki z wykładu Szymona Hołowni na ten temat wygłoszonego na Dominikańskiej Szkole Wiary w Warszawie bardzo pomogły mi w sytuacji osobistych wątpliwości i rozterek związanych ze śmiercią bliskiej osoby. Oczywiście, jeśli wszystkie te tematy zostaną odpowiednio dopracowane i pogłębione.

Na koniec anegdotka. Na ostatniej stronie autor "Boga" zamieścił podziękowania dla Eli, która jest redaktorem merytorycznym tej książki (i kilku innych ostatnich książek Szymona Hołowni). Autor opisując intelektualne spory toczone z panią redaktor, przywołuje także zastosowany przez nią zwrot "cienki jak sik pająka". Pisząca ten post miała w tym swój skromny udział, nauczywszy powiedzenia panią redaktor. Pochodzi ono od niejakiego Adriana, jednego ze znajomych, z którymi dzieliłam mieszkanie kilka lat temu. Adrian miał mnóstwo takich powiedzonek, część z nich przejęłam. I oto teraz jedno z nich trafiło do historii polskiej publicystyki...



Szymon Hołownia, Bóg - życie i twórczość, Wydawnictwo Znak, Kraków 2010.