sobota, 16 lipca 2011

:: Kiedyś przy Błękitnym Księżycu :: Katarzyna Enerlich

Kasia Enerlich ostatnio nie stroni od trudnych tematów. Już "Czas w dom zaklęty" opowiadał historię Ruty, kobiety, która próbuje wyzwolić się z balastu przejść z toksyczną sąsiadką. Bohaterką "Kiedyś przy Błękitnym Księżycu" jest Barbara, córka alkoholika, która czuwając przy ciężko chorym ojcu, sama przed sobą robi rozrachunek ze swojego życia.

A jest w nim wiele nieszczęść. Dzieciństwo Barbary jest naznaczone odejściem jej matki i chorobą alkoholową ojca, z którym dziewczynka zostaje i którym się opiekuje. Nie otrzymawszy ciepła w domu rodzinnym, próbuje je znaleźć w ramionach przygodnych partnerów, czy w kolejnych, nieudanych związkach. Na partnerów dziwnym trafem wybiera sobie mężczyzn, traktujących ją podobnie źle, czy również mających problem z alkoholem. W trakcie analizy (i rozmów z sąsiadami) Barbara odkryje rodzinną tajemnicę i zacznie rozumieć, z czym przez całe życie zmagał się (i nie mógł sobie poradzić) jej ojciec oraz co spowodowało odejście jej matki. Jednak nie będzie to bynajmniej ostatnia tajemnica, z którą przyjdzie jej się zmierzyć, los zgotuje jej jeszcze jedną - ostatecznie wychodzącą jednak na dobre - niespodziankę...

Podobnie jak w "Czasie w dom zaklętym", i tutaj pokazane jest, że nawet największe rany mogą być uzdrowione, jeśli wpierw zostaną przez nas przyjęte i opłakane. Przeżycie emocji pozwala odejść przeszłości i tym samym prowadzi do wyzwolenia. Nieważne, jak długo błądziliśmy i ile popełniliśmy błędów - zawsze mamy szansę zacząć zupełnie od nowa. To jest siła tej książki - dawanie otuchy i nadziei. Bardzo wiarygodny jest portret psychologiczny samej bohaterki, z jej emocjami i życiowym pogubieniem. Fajnie, że Kasia sięgnęła po kolejny trudny temat. Zapewne dużo kobiet w Polsce zmaga się z byciem Dorosłym Dzieckiem Alkoholika (DDA) i zapewne wiele z nich nie wie, że wiele w ich obecnym życiu ma źródło w ich nieszczęśliwym dzieciństwie. Książka jest też bardzo sprawna warsztatowo - mieści się doskonale w konwencji literatury kobiecej: mamy i opisy oddziałujące na wszystkie zmysły i pełne emocji, i sekrety rodzinne, i nagłe zwroty akcji, i rzecz jasna wielką miłość.

Jedyne, co do czego miałam wątpliwości, to teraz, że aby odnaleźć spokój w sobie, potrzeba zamieszkać w jakimś spokojnym miejscu, najlepiej na prowincji. Tam i ludzie są inni, i życie płynie wolniej, i łatwiej nawiązać kontakt ze sobą. Tymczasem przed sobą można uciekać praktycznie wszędzie, nawet w sielankowej i cichej okolicy (co potwierdzają grupy panów stojące pod prowincjonalnymi sklepami i ich zapracowane żony lub matki). Spotkanie ze sobą to raczej kwestia zmierzenia się z tym wszystkim, co dzieje się w naszym wnętrzu i pracy nad tym, niż wyprowadzki z miasta na wieś.

wtorek, 5 lipca 2011

:: Ludzie na walizkach :: Szymon Hołownia ::

Poprzednia książka Szymona Hołowni mi się nie podobała i uważam ją za jedną z najsłabszych w dorobku autora, ale w recenzji napisałam, że "Ludzie na walizkach" była z kolei jedną z jego lepszych książek. Teraz pokazała się jej druga część - "Ludzie na walizkach. Nowe historie", której wyżej wymienionych powodów byłam bardzo ciekawa.

"Ludzie na walizkach. Nowe historie" to zapisy rozmów z programu o tym samym tytule, emitowanym w religia.tv, ale też i chyba w którymś paśmie TVN (posiadacze telewizorów, poprawcie mnie proszę, jeśli się mylę). Bohaterowie Szymona Hołowni to ludzie postawieni w sytuacjach krańcowych - osoby, które niedawno straciły kogoś bliskiego (nie tylko z powodu jego śmierci - jest też wywiad z kobietą, która opowiadała, jak radziła sobie ze zdradą i odejściem męża do innej kobiety - zresztą jest to bardzo znana osoba) miały doświadczenie śmiertelnej choroby, ale też kapelan szpitalny czy lekarz, często mający ze śmiercią do czynienia. Jest też mężczyzna chory na stygmatyzującą chorobę skóry czy prawosławny proboszcz, doświadczający ciężkiej choroby swojej córki.

Szymon Hołownia występuje tutaj w zupełnie innej roli - nie jako błyskotliwy publicysta i showman, ale dociekliwy rozmówca. Nie boi się zadawać choćby najtrudniejszych pytań, takich, które przeciętnemu zjadaczowi chleba może i cisną się z tyłu głowy, ale nie miałby ich odwagi zadać. Czasem spiera się z interpretacją wydarzeń rozmówcy, kobietę, która w dość specyficzny sposób przeżywa żałobę po synu, kilkakrotnie dopytuje o relacje pomiędzy nimi czy też wręcz zarzuca, że zatrzymała się w jednym z etapów żałoby. Same teksty wywiadów są bardzo dobrze zredagowane, łatwo się je czyta, a każdy z nich jest poprzedzony krótką autocharakterystyką bohatera. Same historie bohaterów są do tego bardzo poruszające - przyznaję, że płakałam, czytając o losach niektórych z nich.

Powiem tak - warto przeczytać. Nie ma zbyt wielu książek na ten temat, a śmierć, umieranie, żałoba, są w naszym społeczeństwie tematem tabu. Ludzie boją się o tym rozmawiać, nie wiedzą też, jak się zachować wobec osoby, która przeżywa stratę, więc na wszelki wypadek unikają tematu czy wręcz unikają człowieka. Wydaje im się, że powinien zostać sam, podczas, gdy on nie ma siły wyjść do innych, a równocześnie bardzo potrzebuje ich towarzystwa. Odpowiedź, którą dają rozmówcy Szymona Hołowni, jest banalnie prosta: wystarczy być i słuchać.


Szymon Hołownia, Ludzie na walizkach. Nowe historie, Wydawnictwo Znak, 2011.