wtorek, 2 kwietnia 2013

Nasz mały PRL - Izabela Meyza, Witold Szabłowski

Nie wiem, jak dla Was, ale dla mnie ostatnie półtora miesiąca było ciężkie. Niekończąca się zima w moim przypadku spowodowała spadek formy i różne kłopoty zdrowotne. Resztkami sił ciągnęłam zaległe projekty, a na dodatkowe rzeczy brakowało mi już energii. Nawet na czytanie książek - zadowalałam się głównie prasą i przeglądaniem newsów w internecie. I tak samo jak większość internautów, z niecierpliwością oczekiwałam wiosny. Jak widać za oknem, nadzieje na razie próżne. Mój grudnik nawet ponownie zakwitł. W radiu zapowiadają właśnie kolejny gwałtowny atak zimy jutro.

W tak sprzyjających okolicznościach przyrody, nie pozostaje nic innego, jak zawinąć się w ciepły koc i poczytać. Pomaga mi w tym Woblink, na którym ostatnio zaopatruję się w książki - jest masa promocji, więc ciekawe nowości można kupić naprawdę tanio. Tak własnie trafił do mnie "Nasz mały PRL" Izabeli Meyzy i Witolda Szabłowskiego. O książce czytałam już wcześniej - para młodych dziennikarzy, rodzice kilkuletniej córeczki, postanawiają zrobić eksperyment - odtworzyć w swoim życiu na tyle, na ile się da, warunki panujące w poprzednim ustroju, a dokładniej - w latach 1981-82. Przeprowadzają się do blokowiska na warszawskim Ursynowie, wyłączają komórki i internet, zaczynają się poruszać komunikacją miejską lub Fiatem 126p, kupują te same kosmetyki, które były produkowane jeszcze za czasów PRL, zmieniają sposób ubierania się, na nowo dzielą się rolami w związku. Książka jest zapisem trwającego pół roku eksperymentu.

To, co w niej jak dla mnie było najciekawsze, to pokazanie zmiany, jaka dokonała się w polskiej mentalności od czasów mojego dzieciństwa (urodziłam się w drugiej połowie lat 70.) do chwili obecnej. Wraz z upadkiem dawnego ustroju sporo zyskaliśmy: dostęp do lepszych kosmetyków i ubrań, do środków czystości, które pozwalają łatwiej utrzymać porządek w domu, dostęp do technologii czy do światowych trendów. Okazuje się, że sporo jednak też straciliśmy. Trudniejsze ekonomicznie czasy powodowały, że ludzie byli bardziej otwarci i życzliwsi wobec siebie, nastawieni na nawiązywanie kontaktów (sieć kontaktów ułatwiała uzyskanie potrzebnych dóbr i ich wymianę), a z kolei brak nowoczesnych technologii przyczyniał się do tego, że więcej czasu spędzali razem. Jak zauważyli bohaterowie książki, obecnie bardzo trudno było im wpaść bez zapowiedzi do znajomych czy też nawiązać relacje z sąsiadami (chociaż w małych społecznościach, takich jak moja rodzinna wieś, tak jeszcze się dzieje). Większy jest też lęk rodziców o dzieci - obecnie są pilnowane w piaskownicy na każdym kroku, podczas, gdy kiedyś ich rodzice pozwalali im na większą samodzielność w zabawach. PRL zmuszał też do większej zapobiegliwości i zaradności - ludzie zbierali wszystkie przedmioty, które mogły im się kiedyś przydać (kiedy przypominam sobie zwyczaje pokolenia moich dziadków i moich rodziców, tak właśnie było - trzeba było być przygotowanym na każdą ewentualność). Na wsi mieli też przydomowe ogródki, w których uprawiali warzywa, miastowi zdaje się posiadali działki (ale ten aspekt został akurat pominięty, w książce jest tylko mowa o kupowaniu owoców i warzyw od rolników). Obecnie nawet w mojej rodzinnej wiosce niewiele osób ma jeszcze takie ogródki, podczas, gdy moje pokolenie było jeszcze do pracy w nich regularnie zaganiane.


Masa wspomnień i osobistych porównań uruchomiła mi się podczas lektury tej książki. Podobnych refleksji, porównań i spostrzeżeń. Były też rzeczy, których mi brakowało. Porównanie dokonywane z perspektywy mieszkańca Warszawy nie zawiera na przykład tak ważnego elementu, jak relacje z poprzednimi mieszkańcami tych ziem. Tymczasem tam, gdzie mieszkałam, pojawiali się oni dość regularnie. Mówiło się na nich "Niemcy", bo przyjeżdżali z Niemiec, chociaż w rzeczywistości byli Warmiakami, którzy postanowili poszukać szczęścia na Zachodzie. Tęsknili (i nadal tęsknią, co widać chociażby na NK) za krajem swojego dzieciństwa i młodości, dlatego często przyjeżdżali. Przy okazji pomagali swoim krewnym i znajomym, przywożąc kawę, słodycze i inne produkty, których brakowało w Polsce. Byłam jeszcze zbyt mała, by rozumieć zawiłe relacje Warmiaków z polskością i niemieckością, jak to, że w moim domu mieszkał wcześniej ktoś o obco brzmiącym nazwisku, ale znajomym rodziców, którzy nam sporo pomagali, zawdzięczam masę dobrych wspomnień z dzieciństwa. Nadal zresztą lubię niemieckie słodycze i chętnie kupuję te, które jadłam w dzieciństwie...

Izabela Meyza, Witold Szabłowski, "Nasz mały PRL", Wydawnictwo Znak, Kraków 2012.

8 komentarzy:

  1. Książka już jakis czas temu przyciągnęła moją uwagę i z tego co piszesz wynika, że warto po nią sięgnąć. Chociaż czasy PRL są mi bardzo odległe, bo urodziłam się po upadku komunizmu, lubię wracać do wspomnień ludzi, którym ówczesna rzeczywistość jest bliska. Muszę zacząć polować na "Nasz mały PRL" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto, aby wyobrazić sobie, jak było kiedyś. Moja pamięć też obejmuje tylko ostatnie lata poprzedniego ustroju, więc nie wiem wszystkiego.

      Usuń
  2. Nie widziałam jej na woblinku, a myślałam, że wszystko tam widzę sokolim okiem wypatrującym ofert, hehe. Ale nie szkodzi, bo tę akurat mam papierową i oczywiście muszę przez stosy przejść, żeby do niej dotrzeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja kupiłam w ramach puli kodów promocyjnych :)

      Usuń
  3. Lubię czasu peerelu, chociaż mam z nimi tylko trochę wspólnego. Zapisuję na liście :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo warto przeczytać. Może też się przydać jako lektura pomocnicza dla młodego pokolenia, które w ogóle nie wie, co w życiu codziennym oznaczał PRL.

      Usuń
  4. Niekończąca się zima spowodowała u mnie głównie spadek nastroju ;-) Dawno nie byłem w takiej depresji, każdy poranek to walka z samym sobą ;-)
    Książka z mojej listy - ciekawa recenzja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie cos podobnego, nastrój też jakby lekko depresyjny ;) Ale od dwóch dni mamy w Warszawie słońce :) Dzięki za opinię.

      Usuń