niedziela, 16 stycznia 2011

Good night, Dżerzi - Janusz Głowacki

Ta książka jest już na liście książek, które zdaniem "Polityki", warto mieć przeczytane, bo będzie się o nich mówić "w towarzystwie". Za towarzystwo na tej liście ma nie mniej kontrowersyjną biografię Ryszarda Kapuścińskiego, również wydaną w zeszłym roku. Chociaż "Good night, Dżerzi" nie jest ściśle biografią pisarza, a raczej powieścią biograficzną i to napisaną w dość ciekawy sposób. Narrator, Dżanus, znajomy Kosińskiego, opisuje próbę stworzenia scenariusza do filmu o pisarzu, a w jego narrację powplatane są próby opisu Kosińskiego oczami otaczających go innych (w tym kobiet, jak zafascynowanej nim Maszy), zapisy rozmów o Kosińskim i ich teksty, wspomnienia (prawdziwe czy zmyślone?) samego pisarza tworzące różne wersje jego biografii. To próba zlepienia w całość posiadanych, fragmentarycznych i bardzo niejednoznacznych informacji o wydarzeniach dziejących się bezpośrednio przed samobójczą śmiercią Kosińskiego. Kolejne romanse, rozgrywane według tego samego schematu, narkotyki, ryzykanckie zachowania, niesmaczne dowcipy płatane przyjaciołom, wspomnienia i kłamstwa na temat własnej biografii, na koniec - demaskatorskie artykuły pojawiające się coraz częściej w amerykańskiej prasie i zwiększone zainteresowanie mediów, aż po tragiczny finał.



Książka, jak dla mnie, niebanalna. Pamiętam lata 90. i zwiększone zainteresowanie Jerzym Kosińskim w Polsce - zaczęto wydawać jego książki. Nie pamiętam natomiast krytycznych publikacji na jego temat; wydaje mi się, że "Czarny ptaszor" Joanny Siedleckiej, książka odkłamująca zmyśloną biografię pisarza, wyszła kilka lat później. Potem było już cicho. Temat powrócił teraz, za sprawą książki Głowackiego. Kim był Jerzy Kosiński i jaka była prawda na jego temat? Czy pisał swoje książki sam, czy też korzystał z wynajętych skrybów, przenoszących jego pomysły na papier? Czy losy jego postaci literackich nie były czasem formą zemsty na rzeczywistych, znanych mu osobach? Co przyciągało do niego ludzi, zwłaszcza kobiety, które, jak pokazane w powieści Jody lub Masza, mimo, że stawiały mu opór, jednak mu ulegały i stawały się jego gorliwymi wyznawczyniami? Głowacki stawia pytania, jednak nie daje odpowiedzi. Równie dobrze możemy je postawić sobie my, czytelnicy (a przyznaję, że przeczytałam wszystkie jego książki w czasach licealnych, kiedy to intensywnie eksploatowałam biblioteczkę mojej siostry i jej męża). Dlaczego zło (niekiedy wręcz czyste zło) pokazane w jego książkach, tak nas fascynowało i przyciągało? Dlaczego tak intrygował nas sam Kosiński i jego barwna oraz niekoniecznie zgodna z rzeczywistością, biografia?



Janusz Głowacki, Good night, Dżerzi, Świat Książki, Warszawa 2010.
Strona książki tutaj, a z kolei tutaj wywiady z autorem na YouTube.

7 komentarzy:

  1. Jestem zielona kompletnie jeśli chodzi o tę książkę, pisarza i wszystko co z tym związane, wstyd mi strasznie, muszę kiedyś się wklimić w temat...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ nie ma się czego wstydzić - ja z tej listy, którą zaproponowała Polityka, znam zaledwie dwie książki. W klasyce też mam jeszcze dużo zaległości - mimo, że czytam całkiem sporo. Nie wiem praktycznie nic o wielu pisarzach, którzy są znani. Jak mi napisał ktoś pod jedną z ostatnich notek - z książkami jak z ludźmi, nie da się poznać czy przyjaźnić z wszystkimi... Myślę, że warto zgłębiać przede wszystkim te tematy, które dla Ciebie są najbardziej ciekawe. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kosińskego juz raczej czytać nie będę (naczytałam się w czasie boomu w latach 90-tych). Co do tej ksiązki - zastanawiam się. najpiperw byłam na tak- gdyż podoba mi się styl Głowackiego, ale po fragmentach publikowanych w Rzepie juz nei jestem taka pewna...
    Natomiast największą ochotę mam na lekturę Czarnego ptasiora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja chyba właśnie też, poza tym, że wyrosłam z takich książek. Kiedyś fascynowałam się tym, co mroczne, teraz mnie to po prostu odrzuca. Głowackiego warto przeczytać, chociaż to nie jest łatwa lektura, ze względu na pokawałkowanie tekstu. Czarnego ptasiora polecam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja tak odnośnie klasyki. Bo co to właściwie jest? Oczywiście istnieje tzw. kanon lektur z czasów minionych, czyli z historii literatury (dawniej odzwierciedlany przez kanon lektur szkolnych, dziś już niestety okrojony poza dopuszczalne normy), ale przecież literatura wciąż "się pisze", ba, pisze się ie tylko w Polsce... Co więc ze współczesnymi? Wydaje się, że krytycy klasyką określają książki, o których jest głośno i które nie należą do gatunku fantastyka, kryminał lub romans. A ja jestem przeciwna takiej systematyce, bo dla mnie w życiu klasyką nie będzie twórczość Masłowskiej (nagroda Nike), za to Zajdla chętnie wpisałabym w lektury obowiązkowe dla klas licealnych (a to przecież fantastyka). Moim zdaniem w odniesieniu do współczesnej literatury trzeba się powstrzymać od określeń "klasyka", "kanon", a pozostać przy "bestseller" (bardzo wymierne), "wydarzenie", "hit" i może wprowadziłabym nowe: "bestreader", na swój prywatny użytek :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zgadza się. Co do szkół - nie wiem, czy jest sens, żeby wszyscy uczniowie pochłaniali duże ilości wielkich tomiszcza i potem pisali na ich temat kobylaste wypracowania z gotowymi tezami do udowodnienia, co potem skutecznie zniechęca ich do jakiegokolwiek czytania. Zdecydowanie bardziej należałoby ich inspirować do czytania dla przyjemności, szukania w literaturze własnych tropów i umiejętności przedstawiania i dyskutowania własnych poglądów.

    Do tego kwestia nauczycieli - jeśli nauczyciel sam nie lubi czytać i literatura nie jest jego pasją, to niewiele osiągnie. Pamiętam mojego polonistę z liceum. Klasa go nie lubiła, bo oczekiwała kogoś z większym poczuciem humoru i bardziej odpowiadającego na społeczne zapotrzebowania młodzieży, że to taki dobry i wyrozumiały ojciec-kumpel będzie. Ale on nam dużo dał zupełnie gdzie indziej. Swoje lekcje prowadził jak wykłady, podawał nam mnóstwo informacji, nie tylko tych z programu, do tego one były rzetelne i pogłębione. Zachęcał do szukania tropów w innych książkach spoza szkolnego kanonu. Mi te lekcje dużo dały, bo skutek był taki, że czytałam jeszcze więcej. A do tego wyrabiałam sobie gust. Zresztą, polonistyka była jednym z rozważanych przeze mnie kierunków, ale jak się dowiedziałam, że w Gdańsku na specjalność wydawniczą jest losowanie spośród chętnych (czyli że mam duże szanse załapać się na pedagogiczną i mieć praktyki w szkole brrrrr) to dałam sobie spokój. I mimo, że skończyłam ostatecznie inne studia, miłość do książek została :)

    Co do literatury współczesnej - po prostu warto czytać i wyrabiać sobie zdanie. Warto czytać książki, które są dobrze napisane, ale też sięgać po książki różnorodne, nie tylko z ulubionego gatunku. A nawet z takiego, za którym niespecjalnie się przepada - ja na przykład sporadycznie czytuję tzw. literaturę kobiecą. Po to, by odpocząć i odświeżyć umysł.

    Pomysł z bestreaderem świetny :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Pisarza znam, książki nie, chętnie przeczytam.

    OdpowiedzUsuń