niedziela, 11 listopada 2012

Cranford - Elisabeth Gaskell

Za sprawa pani Kasi Kwiatkowskiej, tłumaczki książek Elisabeth Gaskell, trafiło do mnie kolejne spolszczenie. Tym razem jest to "Cranford", zbiór szkiców, które układają się w chronologiczną opowieść - choć powieścią nie są - na temat fikcyjnego miasteczka Cranford. Materiałem wyjściowym, podobnie jak w przypadku innych powieści pani Gaskell, było życie XIX-wiecznej angielskiej prowincji. I podobnie, jak we wcześniej recenzowanych przeze mnie "Północ i południe" czy "Żony i córki", "Cranford" przejawia wszelkie charakterystyczne cechy stylu autorki - wykwintny, staranny język, angielska ironia oraz dar szczegółowej obserwacji.

W tytułowym Cranford żyją głównie wdowy i stare panny. "Królestwo Amazonek", "kobiecy patrycjat" - nie zawaha się o nich powiedzieć narratorka, bywająca w Cranford z wizytami i skrzętnie zapisująca lokalne opowieści. Mężczyzn w Cranford prawie nie ma - prawie, bo sporadycznie się zdarzają: miejscowy lekarz, kapitan, który osiada w miasteczku aby spokojnie dożyć swoich dni, sztukmistrz czy służący. Panie spędzają jednak czas głównie we własnym gronie, wizytując się i rewizytując w dokładnie określonych porach - kodeks towarzyski w miasteczku jest bardzo ściśle przestrzegany. Mała społeczność, mówiąc socjologicznie, posiada silną kontrolę społeczną, i nie inaczej jest w przypadku Cranford. Sprowadza się to do tego, że wszyscy wszystko o sobie wiedzą, i każdy każdemu patrzy na ręce. Nawet drobny nietakt potrafi - jak to w małych miejscowościach bywa - urosnąć do rangi skandalu. Cnotą szczególnie pielęgnowaną w miasteczku - skoro składa się ono z niebogatych samotnych kobiet - jest "wykwintna oszczędność". Cranford pozostaje też nieco z tyłu za najnowszymi trendami mody - do tego stopnia, że stelaż do krynoliny, czyli najnowszego krzyku mody, przez kranfordzkie panie zostaje wzięty za dziwaczną klatkę dla papugi.  

Mimo, że stereotyp starej panny lub wdowy w czasach Gaskell był jeszcze mniej przychylny tym dwóm stanom, niż jest teraz, bohaterki Gaskell budzą sympatię. Zarówno zasadnicza panna Jenkyns, jak i jej łagodna, młodsza siostra Matty, córki kapitana Browna, lady Glenmire, panna Pole - żeby wspomnieć tylko kilka z postaci. Nie ma się wrażenia papierowości i sztuczności - z kart książki wyłaniają się żywe, pełne dobra, ale też i zwyczajnych słabostek, kobiety. Chce się w Cranford pozostać na dłużej, bo całe to oryginalne towarzystwo wydaje się po prostu sympatyczne. Miłośniczkom i miłośnikom XIX-wiecznej powieści angielskiej gorąco polecam. 

9 komentarzy:

  1. Zgadzam się w zupełności. Cranford i książkowe i serialowe to ciepłe, miłe miejsce, ma się ochotę tam wynieść.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cranford widziałam tylko serial, nie wiem, czy czytać, czy już dać spokój?

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojejciu, książka stworzona dla mnie *_* Mam u siebie Żony i Córki oraz Północ i Południe, ale jeszcze nie było okazji zatopić się w tych lekturach. Teraz dorzucam do puli także Cranford, a co! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kasiek - zgadza się. Nawet żałuję, że nie mam tv ;)
    Kasia.eire - próbuj, zawsze warto przeczytać książkę :)
    Trinideth - dobrej lektury :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Aż mam ochotę sobie włączyć płytę z serialem.:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Uprzejmie donoszę, że nominowałam cie w zabawie pt. "Nagroda Blog Roku 2012", szczegóły u mnie: http://ewiater.wordpress.com/2012/12/14/z-niejaka-duma-pragne-doniesc/ :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ela, bardzo Ci dziękuję i cieszę się, że uznałaś mojego bloga na tyle wartościowego, aby go nominować :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Aniu, wesołych, rodzinnych i spokojnych świąt. Wszystkiego, co najlepsze. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Zbyszku, i nawzajem! Spokojnych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia oraz szzęśliwego Nowego Roku! Serdeczności :)

    OdpowiedzUsuń