Kiedyś, kiedy Znak zaczął tłumaczyć Coetzeego, kupowałam kolejne jego książki. Fascynowały mnie. Jego bohaterowie, wyprani z wszelkich emocji, żyjący na poziomie najniższych instynków, odcięci od siebie, wyrządzający zło bez jakiegokolwiek wytłumaczenia i uzasadnienia, w jakiś sposób byli dla mnie ciekawi. Może dlatego, że niezrozumiali, że inni niż wszystko, co znam. Jednak od jakiegoś czasu po prostu mnie to odrzuca. Czytam jego kolejne książki z coraz większym zniechęceniem, wręcz zmuszam się do tego. A równocześnie doceniam precyzję stylu i mistrzostwo języka. Nie bez powodu Coetzee otrzymał Nagrodę Nobla.
Nie inaczej było z "Ciemnym krajem", literackim debiutem powieściopisarza wydanym w 1974 roku. To dwie historie dwóch mężczyzn żyjących w różnych epokach - urzędnika, autora raportu o wojnie w Wietnamie i burskiego kolonizatora wyprawiającego się w głąb Afryki. Mając do czynienia ze złem w jego najgorszych przejawach, sami nim niezauważalnie nasiąkają, są skłonni do coraz to większych okrucieństw... To było dla mnie najtrudniejsze do strawienia. Podobnie jak filmy "Plac Zbawiciela" czy "33 sceny z życia" - mistrzostwo, kunszt opowieści, a zarazem trudne do udźwignięcia emocje, jakie wywołują bohaterowie coraz bardziej zaplątujący się w pułapki własnych życiorysów.
J. M. Coetzee, Ciemny kraj, Wydawnictwo Znak, Kraków 2009.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz