Sequele niestety często nie wychodzą. Ten wybitnie nie wyszedł. O ile "Pochwała macochy" jeszcze może wydać się ciekawa, o tyle "Zeszyty don Rigoberta" wydają się przy niej rozwlekłe i przegadane. Wynudziłam się nad tą książką jak mops. Dokładnie tak, jak ostrzegał mnie kolega z pracy, który wcześniej to czytał (chociaż jemu podobały się jeszcze niektóre rozważania, na przykład o ekologii). Na domiar złego moja walizka z innymi książkami była wysoko nade mną i raczej trudno było dokonać w trakcie jazdy pociągu stosownej podmiany. Nawet książkowe perwersje już aż tak nie szokują, po tym co pisali w minionym wieku Jerzy Kosiński, Henry Miller i inni pisarze. Czasem odnoszę też wrażenie, czytając niektóre z tego typu książek - i miałam to wrażenie czytając "Zeszyty", że pisarz szukał pretekstu dla uzewnętrznienia swoich fantazji erotycznych, a akcja została jedynie do nich sztucznie dodana, i ostatecznie całość się po prostu nie klei.
Wbrew cytatowi z San Francisco Chronicle zamieszczonemu na okładce, tej oto treści:
Powieść peruwiańskiego pisarza jest komiczna, erotyczna, pedantyczna i tajemnicza - nigdy zaś nudna.stwierdzę krótko: nuda jak flaki z olejem. Jedyne, co się może podobać, to wykorzystanie rysunków i liczne nawiązania do biografii Egona Schiele. Ponieważ ostatnio bardziej interesuję się sztuką, ten wątek chłonęłam z ciekawością.
Mario Vargas Llosa, "Zeszyty don Rigoberta", Wydawnictwo Znak, Kraków 2010.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz