czwartek, 2 września 2010

:: Topiel :: Junot Diaz

Sięgnęłam po "Topiel" Junota Diaza, bo podobał mi się "Krótki i niezwykły żywot Oscara Wao" tegoż samego autora. Również się nie zawiodłam.

Narracja "Topieli" jest podzielona na mini-opowiadania, a do tego mamy dwa, a nawet trzy przenikające się plany czasowe. Pierwszy to dzieciństwo głównego bohatera - Ramona - spędzone w ubogiej dzielnicy Dominikany, niełatwe relacje z ojcem, potem emigracja ojca do Stanów i jego wieloletnia nieobecność, a przy tym niezrozumiałe - bo oglądane oczami dziecka - zachowania matki, związane ze sporadycznymi powrotami męża. Drugi plan to aktualne życie narratora - pokręcony związek, który ostatecznie się rozpada, praca robotnika firmy meblarskiej, dorabianie sobie sprzedażą narkotyków, trawka i inne narkotyki. Ostatnia część książki przynosi wyjaśnienie losów ojca i z tym wiąże się ciekawy zabieg literacki - narrator rezygnuje z perspektywy dziecka, a staje się narratorem trzecioosobowym, wszechwiedzącym.


Wszystko opowiedziane oszczędną, realistyczną (momentami wręcz naturalistyczną) prozą. Brak ocen, brak interpretacji, brak moralizowania, tylko same fakty i zachowania postaci. To częsty zabieg stosowany w sytuacjach, gdy dana rzeczywistość nieco przerasta piszącego, gdy tak naprawdę nie ma na nią wytłumaczenia ani lekarstwa. Dzięki temu sami jesteśmy w stanie w nią wejść, spróbować jej, wręcz doświadczyć, jak wygląda życie dzieciaków w ubogiej dzielnicy, a potem - życie tych samych dzieciaków jako dorosłych. Mamy poczucie czegoś zmarnowanego, jakiejś kompletnej beznadziei, w której coraz bardziej grzęźniemy, a tylko czasem przebłysk tęsknoty za czymś innym, lepszym - tak, jak bohaterowie książki Diaza.

Junot Diaz, Topiel, Wydawnictwo Znak, Kraków 2009

wtorek, 31 sierpnia 2010

:: Sklep potrzeb kulturalnych :: Antoni Kroh

Mam w firmie kolegę, z którym czasem ucinamy sobie mniej lub bardziej intelektualne dyskusje. Dyskusja o paradygmatach zaowocowała tym, że zaproponowałam koledze przeczytanie książki Thomasa Kuhna "Struktura rewolucji naukowych". Kolega nie pozostał mi dłużny i przyniósł mi książkę N. Davida Mermina "Czas na czas. Klucz do teorii Einsteina". Spodziewając się, że jako rasowa humanistka na widok wzorów zawyję z rozpaczy i zazgrzytam zębami, powiedział "A tu masz drugą książkę, gdyby ta pierwsza była za trudna". Ku swojemu zdziwieniu zobaczyłam "Sklep potrzeb kulturalnych" Antoniego Kroha. Rzecz jasna, nie muszę mówić, co czytałam w miniony weekend, a która książka czeka dopiero na swoją kolej na stosiku...



Antoni Kroh nie rozczarował, a wciągnął tak, że czytałam cały weekend. "Sklep Potrzeb Kulturalnych" również opowiada jego własną biografię, ale inny jej fragment, również w formie krótkich opowiadań. Tym razem jednak nie ciotki i wujkowie są ich bohaterami. Autor wraca do trzech lat dzieciństwa, spędzonych w Bukowinie Tatrzańskiej. Książka zawiera liczne obserwacje dotyczące kultury góralskiej, tej, jaką ona faktycznie była w czasach młodości autora, a za jaką ją uważano. Ot, chociażby zbójnicki, czyli taniec wymyślony współcześnie (czy zbójnicy byli w stanie uczyć się na pamięć skomplikowanych układów tanecznych?). Co się chyba nie za bardzo zmieniło. Rozprawia się z polskim mitem "śwarnego harnasia" - silnego, niezależnego i wolnego człowieka. Pokazuje dystans górali do "ponów", czyli miastowych. Snuje liczne dygresje dotyczące Podhala i okolic - można się dowiedzieć, że językowo polski góral ma więcej wspólnego z jego słowackim odpowiednikiem, niż na przykład z nizinnym chłopem z Mazowsza. Opowiada historię wysiedlenia Łemków czy emigracji zarobkowej górali.

Ale Sklep Potrzeb Kulturalnych to przede wszystkim historie z dzieciństwa. Mamy i opowieść o ciotce, rolniczej edukatorce, która jednemu z gazdów podarowała plakat tej oto treści: "Jaja w gnieździe przetrzymane, to są jaja zmarnowane" (który to plakat budził potem wielką uciechę wśród ponów). O niezrozumieniu przez młodego Antka, jak to Hawrań, góra oglądana przez okno domu Babuni, może się znajdować po drugiej stronie granicy. O tym, że tradycyjne góralskie buty były jadalne i nierzadko dziewczyna sądziła, że chłopak spotyka się z nią z czystej sympatii, a tymczasem okazywało się, że chodziło tylko i wyłącznie o konsumpcję jej... kierpców. O lokalnym jasnowidzu Kikli, po którego śmierci nadchodzące wojny wróżył niszczejący krzyż na grobie czy mężczyznach, którzy wykopali z grobu i spalili na stosie ciało gazdy podejrzewanego o pośmiertne sprowadzenie klęsk na wieś. No, ale nie będę ujawniać zbyt wiele - sprawdźcie sami, jakie jeszcze niezwykłe opowieści kryją się w tej książce.

Antoni Kroh, Sklep Potrzeb Kulturalnych, Prószyński i S-ka, Warszawa 2009.

niedziela, 22 sierpnia 2010

:: Dziewczyna w złotych matkach :: Juan Marse

Kiedy czytam jakąś powieść - zwłaszcza obyczajową - zazwyczaj zastanawiam się, jak przełożyły się na nią wątki z życia autora. Co było prawdą, co zaś całkowitym zmyśleniem. W przypadku gatunków, których zadaniem jest dokumentowanie rzeczywistości - takich jak reportaż, publicystyka - to pytanie właściwie nie powinno być podnoszone, zrozumiałe przez się jest, że ich zadaniem jest wierne odzwierciedlanie. A jednak, jak pokazała kontrowersyjna biografia Ryszarda Kapuścińskiego, jest w nich miejsce także na koloryzację rzeczywistości.

Pytanie o relacje między prawdą a zmyśleniem w literaturze posłużyło za kanwę powieści Juana Marse, "Dziewczyna w złotych majtkach". Oto starzejący się pisarz, Luys Forest, który resztę swojego życia spędza w małej miejscowości Calafell, spisuje swoją biografię. Znienacka w jego życiu pojawia się wyjątkowo niesforna siostrzenica, Mariana, która oferuje mu przepisywanie jego wspomnień. Dzięki jej dociekliwości i trudnym pytaniom wiele spraw okazuje się być zupełnie innymi niż się wpierw wydawało, włącznie z tytułowymi złotymi majtkami. I to jeszcze jest w miarę ciekawe.



Sama powieść już aż tak ciekawa nie jest. Dawno nie wynudziłam się tak przy żadnej książce. Do tego erotyka, którą wydawnictwo Znak reklamowało książkę w materiałach promocyjnych, nie jest jakoś specjalnie powalająca. Ot, stary człowiek przygląda się młodej dziewczynie i jej przyjaciołom (oraz ich wspólnym igraszkom), a na końcu okazuje się, że też jeszcze może. Może tak było pod koniec lat 70., może w zestawieniu z wątkami politycznymi w Hiszpanii ta książka mogła budzić jakieś kontrowersje. Drugie moje wrażenie było takie, że autor wyszedł od jakiejś swojej erotycznej fantazji i próbował do niej coś naprędce dobudować. Z mojej perspektywy - nic specjalnie mocnego, a wręcz wrażenie, że aby podrasować niespecjalnie porywającą książkę, na koniec potrzebna była jakaś patologia - w końcu nic tak nie służy sztuce, jak ona (co widać zwłaszcza w przypadku polskich filmów z ostatnich lat, które zostały obwołane najlepszymi). Ogólne wrażenie: przereklamowane. Choć przyznam, że okładka ładna i intrygująca.

A może ktoś z Was miał zupełnie inne odczucia przy lekturze tej książki? A jeśli dopiero planuje przeczytać, proszę, aby podzielił się swoimi wrażeniami.

Juan Marre, Dziewczyna w złotych majtkach, Wydawnictwo Znak, Kraków 2010.

wtorek, 17 sierpnia 2010

:: Starorzecza :: Antoni Kroh

Każdy z nas ma swoje wspomnienia, historie, ważne wątki, miejsca i osoby - czyli "starorzecza", jak nazywa je Antoni Kroh. O swoich własnych próbuje opowiedzieć w swojej najnowszej książce.

Okładka książki i tytuł zaciekawiły mnie już podczas przeglądu nowości na półce w Trafficu, zapamiętałam na tyle, aby zarezerwować w bibliotece, gdy tylko pojawiła się w katalogu. Pierwsze wrażenie w tym wypadku okazało się trafne. Antoni Kroh, etnograf, historyk kultury oraz tłumacz, potrafi pisać, jak mało kto. Nie wiem, jak i kiedy tak szybko pochłonęłam opasłe tomiszcze jego wspomnień, w których historia życia autora (a właściwie wybrane z niej wydarzenia) przeplatają się ze wspomnieniach o ważnych i bliskich dla niego osobach oraz utraconej posiadłości rodzinnej - majątku ziemskim w Serebryszczu.

"Starorzecza" są nietypową książką. Autobiografie czy biografie pisane są zazwyczaj chronologicznie. Tutaj narracja wije się zakolami jak meandry rzeki, czasem zbacza w dygresje, w których się urywa, a później dany wątek powraca jeszcze w innym rozdziale. To z jednej strony utrudnia lekturę, gdyż trzeba sobie przypomnieć daną postać (jak zwykle w książkach biograficznych czy autobiograficznych, brakuje mi rozrysowanego drzewa genealogicznego, które ułatwiałoby orientację w tekście), chociaż z drugiej strony jest ciekawe, bo właśnie nietypowe.


Książka Kroha to także portret odchodzącej warstwy ziemiańskiej. Nader wyrazistym symbolem jest odebrany rodzinie przez władzę ludową majątek w Serebryszczu na Lubelszczyźnie (włącznie ze zmianą nazwy wsi na Srebrzyszcze). Ale także wartości niematerialne - specyficzna kindersztuba czy zwyczaje językowe, o których utrzymanie walczyły kolejne pokolenia. Kroh nie stroni przy tym od dystansu do samego siebie (zabawnie opowiedziane perypetie z przekręcaniem pisowni nazwiska) czy typowo etnograficznych spostrzeżeń dotyczących zmian we współczesnej polszczyźnie (wspomniana historia przemianowania Serebryszcza na Srebrzyszcze) co dodatkowo ubarwia lekturę. Były takie momenty, że głośno śmiałam, a mama, czytająca artykuły w internecie, patrzyła na mnie z lekkim niepokojem.

Jeszcze jedno spostrzeżenie: sporo wydanych ostatnio wspomnień jest pisana przez osoby z pokolenia moich rodziców (urodzeni w latach 40. minionego wieku) - książki Marii Diatłowickiej, Andy Rottenberg, czy Antoniego Kroha właśnie. Czyżby czuli potrzebę zostawienia po sobie czegoś trwałego, namacalnego, jak swoje spisane i wydane wspomnienia?

Antoni Kroh, Starorzecza, Iskry, Warszawa 2010.

sobota, 7 sierpnia 2010

:: Bajki rozebrane :: Tatiana Cichocka, Katarzyna Miller

Tytułowa książka, "Bajki rozebrane", to zapis dyskusji Tatiany Cichockiej i Katarzyny Miller nad kilkoma najbardziej znanymi baśniami: Kopciuszkiem, Calineczką, Brzydkim Kaczątkiem itp. Autorki wyszły z założenia, że każda z bajek mówi tak naprawdę o emocjach, o relacjach, o stawaniu się sobą, a ulubione bajki stają się przez nas ulubione, bo mówią o czymś ważnym dla nas. Spróbowały przesłanie tych bajek odczytać. Jest zresztą taki nurt w psychologii, w którym proponuje się specjalne bajki dla dzieci omawiające różne sytuacje życiowe i pojawiające się w nich emocje - tak aby pomóc dzieciom się z nimi uporać.


Poza niektórymi z bajek wymienionych w książce, z dzieciństwa szczególnie zapamiętałam dwie opowieści. Pierwszą z tych bajek czytał mi Tata. "Kto pocieszy Maciupka", napisana przez Tove Jansson, opowiadanie luźno powiązane z Muminkami. Chyba musiałam tę bajkę bardzo lubić, bo Tata nazywał mnie długo imieniem głównego bohatera. Był to Maciupek - mały, mieszkający w pojedynkę troll. Dochodzące zza ścian domu dźwięki przyprawiały go o tak wielki strach, że w końcu uciekł z własnego domu. Błąkał się po lesie, nie mając odwagi ani przyłączyć się do imprezy organizowanej przez inne stworzonka, ale też drżąc przed groźną Buką, która pałętała się gdzieś po zaroślach. W końcu trafił na plażę, a tam odnalazł list od pewnej Drobinki, która również potrzebowała pocieszenia. Maciupek postanowił ją odnaleźć. Poczucie misji dało mu odwagę do rozmawiania z innymi stworzeniami, a także złość niezbędną do obrony przed Buką, gdy ta stanęła mu na drodze. Maciupek odnalazł Drobinkę. Nie umiejąc opowiedzieć jej o sobie, napisał do niej list. Gdy spotkali się ponownie, zostali przyjaciółmi. Gdy patrzę na tę bajkę z perspektywy dorosłego, widzę, jak samotność i odcinanie się od bliskich relacji z innymi, zamykanie się we własnej skorupie wyolbrzymia nasze lęki i trudne uczucia. Dopiero towarzystwo innych, możliwość podzielenia się sobą z nimi, ale też wyjście poza samego siebie i poza własne strachy, przynosi ulgę. To jest bajka o przezwyciężaniu lęku przed bliskością, ale też o nauczeniu się jak umiejętnie korzystać ze złości.


Z kolei jedną z pierwszych książek, które czytałam samodzielnie, i którą zapamiętałam, bo bardzo nad nią płakałam, to były "Przygody Filonka Bezogonka" Gosty Knutsson. Rzecz jest o małym kotku Filonku, którego krótko po urodzeniu zaatakował i dotkliwie pogryzł szczur - na skutek czego kocię nie ma ogona, a jedynie kikutek. Sam Filonek odczuwa dotkliwie ten brak - ogonek jest mu potrzebny do wyrażania złości. Wprawdzie starsze koty mówią mu to nieładnie się złościć, jednak Filonek czuje, że złość byłaby mu ona potrzebna, aby skutecznie bronić się przed agresją innych. A doświadcza jej sporo. Wyśmiewają się z niego koty w rodzinnej wsi, w mieście, gdzie Filonek zostanie przygarnięty przez miejską rodzinę, również nie jest lepiej. Domowy kot budzi zawiść kotów podwórkowych i mimo jego starań, nie udaje się mu nawiązać z nimi przyjaźni. Za to kotek dużo troski i wsparcia otrzymuje ze strony swojej ludzkiej rodziny, która docenia jego zasługi i troszczy się o niego. Przekonuje się też, że brak ogona w pewnych sytuacjach może być zaletą - kiedy Filonek się gubi, dzięki charakterystycznej cesze jest go łatwo odnaleźć. Czego można się nauczyć od Filonka? Tego, żeby nie szukać akceptacji wszystkich, tylko brać ją od tych, którym na nas rzeczywiście zależy. Znać swoją wewnętrzną wartość i akceptować swoje braki (w pewnych sytuacjach mogą stać się one naszymi zaletami). Być ciekawym i eksperymentować (bo nawet jeśli przy tym nieumyślnie wejdziemy komuś w drogę, to on nam o tym z pewnością powie). Pamiętać, że złość jest potrzebna, bo służy nam do obrony siebie i dbania o swoje potrzeby. Używać poczucia humoru - ono ułatwia kontakty z innymi. Mieć zaufanie do świata - nawet, jeśli się gubimy, zawsze pojawi się ktoś, kto wyciągnie do nas pomocną dłoń.


A jakie były Wasze ulubione bajki? Jak byście teraz je odczytali?

Tatiana Cichocka, Katarzyna Miller, Bajki rozebrane, Feeria, Łódź 2009;
Tove Jansson, Kto pocieszy Maciupka?, Nasza Księgarnia, Warszawa 1980;
Gosta Knutsson, Przygody Filonka Bezogonka, Nasza Księgarnia, Warszawa 2009.

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

:: Zrób to w Warszawie! :: Agnieszka Kowalska, Łukasz Kamiński

Napisanie doktoratu zaowocowało dużą ilością wolnego czasu, zwłaszcza w weekendy. Co by tu robić, aby zająć się czymś ciekawym a równocześnie odpocząć, i do tego jeszcze być w ruchu?

Zwiedzać swoje miasto. Mieszkam w Warszawie już dziewięć lat, ale cały czas poznaję nowe miejsca. Tutaj wciąż się coś dzieje. Wybór jest niekiedy bardzo trudny - dlatego w sukurs przychodzi najnowszy przewodnik wydany w Bibliotece Gazety Wyborczej, "Zrób to w Warszawie!", autorstwa Agnieszki Kowalskiej i Łukasza Kamińskiego. To książkowa wersja tekstów publikowanych co tydzień w warszawskim dodatku "Co jest grane", prezentujących najciekawsze - zdaniem dwójki dziennikarzy - miejsca współczesnej stolicy. Znajdziemy tutaj i knajpki, i galerie, i muzea, i parki, i inne lokalne ciekawostki. Napisane lekko i przystępnie (wszystkie teksty są zostały też przetłumaczone na język angielski), ilustrowane licznymi zdjęciami, z tyłu przewodnika skorowidz wszystkich miejsc z adresami, telefonami, godzinami otwarcia.



Jednak, jak to każdy wybór, i ten naznaczony jest pewną dozą subiektywności. Nie ma kilku miejsc, które osobiście uważam za ciekawe i godne polecenia. Są takie, które w mojej opinii niczym szczególnym się nie wyróżniają. A przede wszystkim - jest sporo takich, których jeszcze nie znam, lecz po przeczytaniu o nich, bardzo chcę je zobaczyć. Mój urlop się właśnie rozpoczyna - a zatem do dzieła.

Agnieszka Kowalska, Łukasz Kamiński, "Zrób to w Warszawie!, Biblioteka Gazety Wyborczej, Warszawa 2010.

niedziela, 25 lipca 2010

:: Matka Joanna od Aniołów :: Jarosław Iwaszkiewicz

Przyznaję się, że do twórczości Jarosława Iwaszkiewicza niespecjalnie mnie do tej pory ciągnęło, mimo, że jest jednym z ulubionych pisarzy mojej mamy i że kiedyś cytowała mi jedną z jego fabuł. Zdarzało się tu i ówdzie podczytać jakąś przychylną opinię o jego pisarstwie, a to obejrzałam "Tatarak" i pomyślałam, że warto by może sięgnąć - ale nie sięgałam. Aż wpadło mi w ręce w bibliotece nowe wydanie "Matki Joanny od Aniołów", o której to książce i filmie też zdarzało mi się coś tu i ówdzie słyszeć. Wpadło, wypożyczyłam, przeczytałam.

Rzecz dzieje się na Smoleńszczyźnie, w XVII wieku - do klasztoru sióstr urszulanek przybywa ksiądz Józef Suryn, jako kolejny duchowny oddelegowany przez władze kościelne do walki z dziejącymi się w klasztorze opętaniami. Ksiądz Suryn jest bardzo gorliwy i pobożny, zaangażowany w to, co robi (trudno mu nabrać dystansu do tego, co robi - stąd być może nie przepada za towarzystwem innych zakonników, którzy razem z nim przebywają w klasztorze i mają daleko większy dystans do sprawy), a przy tym jeszcze stosunkowo mało doświadczony życiowo. Do kobiet odnosi się z nabożnym szacunkiem. Łatwo też ulega wpływom. Nic więc dziwnego, że przełożona klasztoru, matka Joanna, wywiera na nim ogromne wrażenie. I nawet jeśli się okaże, iż jej opętanie polega raczej na chęci zwrócenia na siebie uwagi za wszelką cenę niż spektakularnych działaniach złych duchów, ksiądz Suryn, chcąc ratować swoją ukochaną, dopiero ściągnie na siebie prawdziwe zło...



Przy tendencji współczesnych pisarzy do pisania ogromnych elaboratów ta krótka opowieść - wydanie liczy zaledwie 170 stron - robi jednak wrażenie. Jest w niej miejsce i na pogłębiony rysunek psychologiczny głównych bohaterów, i na ważkie pytania, czym tak naprawdę jest zło? Czy działanie zła przejawia się przez spektakularne widowiska, czy też raczej podstępnie sączy ono swój jad, wykorzystując największe nasze słabości, jak chęć uznania czy pragnienie szczęścia ukochanej osoby? Jest miejsce na humor, widoczny w scenach zbiorowych w lokalnej karczmie czy ironia widoczna w szkicu postaci znudzonego królewicza czy w scenie, w której dwaj świeccy podglądają egzorcyzmy. Kontrasty - jak chociażby pierwszoplanowa scena wybuchu opętania zakonnic w kościele ze zblazowanym dostojnikiem w tle. Znaczące przedmioty - jak siekiera, która pojawia się na początku i na końcu akcji. Do tego kunsztowna forma języka, bogatego w archaizmy i stylizacje, aby jak najlepiej oddać XVII-wieczną mentalność i obyczaje. W każdym razie, po tej lekturze czuję się zachęcona do sięgnięcia po inne książki Iwaszkiewicza.

Jarosław Iwaszkiewicz, "Matka Joanna od Aniołów", Wydawnictwo Znak, Kraków 2009

sobota, 24 lipca 2010

:: Chmurdalia :: Joanna Bator

"Chmurdalia" to kontynuacja losów Dominiki Chmury, bohaterki "Piaskowej góry". Już poprzednia książka Joanny Bator podobała mi się bardzo, ze względu na sposób narracji, oryginalny styl autorki, łatwość operowania skomplikowaną fabułą (natłok wzajemnie zazębiających się wątków). "Chmurdalia" ma dokładnie te same cechy, co poprzedniczka - wyróżniający się styl, skomplikowana fabuła, w której losy poszczególnych postaci są umiejętnie ze sobą powiązane (łącznikiem głównym jest złoty nocnik, z którego kiedyś podobno skorzystał cesarz Napoleon stacjonujący ze swoimi wojskami na Kielecczyźnie, a który to przedmiot co i rusz zmienia właściciela). Do tego powtórzenia - kilkakrotnie pojawia się wątek zżytych ze sobą sióstr, podrzuconego dziecka, nieślubnych dzieci cesarza, matek o "kwoczych" cechach, co powodowało, że w ilości wątków, pomysłów, postaci mimo wszystko skupiałam się na tych, które były najważniejsze.



A o czym jest "Chmurdalia"? Odbieram tę książkę jako opowieść o poszukiwaniu samej siebie przez młodą kobietę. Dominika wyrywa się spod wpływu nadopiekuńczej matki, która co i rusz chciałaby jej zaplanować przyszłość, wyrusza w podróż po różnych krajach Europy. Nigdzie nie osiedla się na stałe, nie próbuje osiągnąć stabilizacji ani wejść w utarte koleiny. Szuka swojej mitycznej "Chmurdalii" (nazwa wymyślonej przez Dominikę w dzieciństwie krainy, zaczerpnięta z wiersza Bolesława Leśmiana "Szczęście", "coś srebrnego dzieje się w chmur dali"), krainy szczęścia, swojego miejsca na ziemi. Zgodnie ze swoim nazwiskiem, płynie przez życie, jest w ciągłym ruchu. To, co jest jednak w tym poszukiwaniu stałe, to relacje z innymi ludźmi - przyjaciółmi czy osobami spotkanymi w drodze - a także pamięć o osobach, których już nie ma, czy minionych wydarzeniach. Być może los Dominiki można odczytywać też jako metaforę ludzkiego życia jako takiego, z całą jego zmiennością i niestałością.

Joanna Bator, Chmurdalia, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2010

czwartek, 8 lipca 2010

:: Baleronowa ponad wagą :: Anna Ślęzak

Kiedy byłam jeszcze na studiach i krótko po studiach, fascynowało mnie, dlaczego tak obszerna część pism kobiecych poświęcona jest dietom wszelkiego rodzaju. Dlaczego moje koleżanki przechodziły istne męki Tantala, nie pozwalając sobie na słodycze czy pizzę. Przecież ja mogłam jeść wszystko i nic się nie działo!

Do czasu. Gdy osiągnęłam wiek Baleronowej - bohaterki i narratorki książki Anny Ślęzak "Baleronowa ponad wagą", to chociaż nie zmieniłam specjalnie swoich przyzwyczajeń kulinarnych, nagle okazało się, że to, co zjem, potrafi się tu i ówdzie zmagazynować. A i kobiet w zbliżonym do mojego wieku i stosujących różne diety, zauważam w moim otoczeniu coraz więcej. Stąd zainteresowanie perypetiami Baleronowej związanymi z utratą kolejnych kilogramów.



Książka Anny Ślęzak ma formę dziennika, prowadzonego przez Baleronową, która dokumentuje nie tylko utratę kolejnych kilogramów, ale swoje przemyślenia z tym związane, dialogi z mężem Baleronem, spotkania z przyjaciółkami, w trakcie których odchudzające się panie na moment zapominają o rygorze diety i raczą się słodkościami, dialogi z ekspedientką czy wyobrażone rozmowy owoców i warzyw w lodówce państwa Baleronów. Błyskotliwie i z poczuciem humoru, z różnych perspektyw. Autorka ma rozpoznawalny styl - to zarazem zaleta (jak do tej pory nie znałam żadnej książki na ten temat, która nie byłaby kolejnym bestsellerowym poradnikiem z opisem diety-cud), ale też wada - język książki zmuszał mnie do większego skupiania się na odcyfrowaniu konstrukcji słownych, przez co uciekała mi akcja książki. W każdym razie warto przekonać się, że także kwestię odchudzania można potraktować lekko i z dystansem.

Anna Ślęzak, Baleronowa ponad wagą, Wydawnictwo Nowy Świat, Warszawa 2010.

wtorek, 6 lipca 2010

:: Muzeum Niewinności :: Orhan Pamuk

Kto z nas nie wspominał kiedyś utraconej miłości, nie zbierał listów, kartek, biletów ze wspólnie obejrzanych filmów i innych drobiazgów? W mojej rodzinie na takie zbiory, zwłaszcza mocno przestarzałe, używało się nawet określenia "archiwum". Kto z nas nie wracał myślą do minionych dat: dzisiaj mija x lat, od kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy... ta piosenka towarzyszyła mi w momencie, kiedy zrozumiałem, że ona jest we mnie zakochana... te kwitnące chińskie róże przypominają mi tamten czerwiec i tamtą fascynującą rozmowę... Jeśli nawet materialnych śladów zostało nam niewiele, wszystko znajduje się w naszej pamięci. Każdy z nas takie archiwum jak najbardziej ma.

Ma je też Kemal, bohater powieści Orhana Pamuka "Muzeum niewinności". To zbiór pamiątek po jego ukochanej Fusun, które Kemal zaczyna gromadzić od momentu ich rozstania. Jednocześnie dają mu poczucie fizycznej obecności ukochanej, a równocześnie podtrzymują intensywność bólu i tęsknoty wywołanych rozstaniem. Później, gdy bohaterowie spotkają się ponownie, zakochany Kemal będzie kradł przedmioty z otoczenia Fusun. Archiwum Kemala, początkowo zlokalizowane w nieużywanym mieszkaniu należącym do jego matki, po tragicznej śmierci Fusun zostaje przekształcone w muzeum. Kemal kupuje dom, w którym wielokrotnie odwiedzał Fusun, przebudowuje go w prywatne muzeum (stąd tytuł książki), a swoją historię pod koniec życia opowiada pisarzowi... Orhanowi Pamukowi (który - ciekawostka - występuje też w książce jako daleki znajomy i krewny Kemala).



Ale "Muzeum niewinności" to nie tylko opowieść o miłości. Książkę można czytać na wielu płaszczyznach. Moralnej - świetnie pokazuje mechanizm, kiedy to wydawałoby się niewinne kłamstwa, które Kemal serwuje na przemian to swojej narzeczonej Sibel, to Fusun, oraz jego początkowy brak zdecydowania w sprawach sercowych stają się zaczątkiem całego tragicznego splotu wydarzeń. Socjologicznej (paradygmat feministyczny)- stambulskie nowoczesne elity wcale nie są tak nowoczesne, jak by się mogło z początku wydawać. Chociaż kobiety starają się być odważne i wyzwolone, dla mężczyzn wciąż istotne jest, aby ich przyszłe żony nie miały doświadczeń seksualnych z innymi mężczyznami. Starają się też oni na wszystkie możliwe sposoby utrudnić samorealizację swoim partnerkom (kariera aktorska Fusun, która praktycznie nie rozpoczęła się dzięki manipulacjom zazdrosnego Kemala).
Podsumowując, po zachwycie nad "Stambułem" i rozczarowaniu "Białym zamkiem", "Muzeum Niewinności" pozytywnie mnie zaskoczyło. Gorąco polecam!

Parę słów jeszcze ode mnie: przez jakiś czas tutaj nie zaglądałam (i dopiero dzisiaj zaakceptowałam ostatnie komentarze), co było spowodowane kończeniem doktoratu i kłopotami ze wzrokiem. Na szczęście mam już okulary korekcyjne i mogę znowu czytać książki oraz o nich blogować, hurra!

Orhan Pamuk, "Muzeum Niewinności", Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010.