piątek, 3 grudnia 2010

:: Zwyczajny facet :: Małgorzata Kalicińska

Nie jestem fanką tzw. literatury kobiecej, ale czasem sięgam po nią dla rozrywki i dla odprężenia. Skoro w naszej bibliotece pojawiła się nowa książka Małgorzaty Kalicińskiej, "Zwyczajny facet", została przeze mnie szybko wypożyczona. Zwłaszcza, że już gdzieś czytałam recenzję pełną zachwytu nad tym, jak autorka wcieliła się w męskiego narratora (tak, tak, jestem bardzo podatna na wpływu marketingu książkowego). Szybko też została przeczytana.


Bohaterem a zarazem narratorem jest Wiesiek, pięćdziesięcioparoletni bezrobotny stoczniowiec, który decyduje się wyruszyć do pracy w fińskiej stoczni. Dość ma już utyskiwań żony, jednak jeszcze próbuje ją zadowolić. Przy okazji dowiadujemy się, że jego małżeństwo nie jest specjalnie udane - choć ożenił się z dziewczyną swoich marzeń, nie jest w stanie sprostać jej wygórowanym wymaganiom. Dodajmy, że Joanna jest sprytną manipulatorką. Wie, jak utrzymać męża w ryzach - fundując mu na przemian dziką i zupełnie bezsensowną awanturę, a potem okres względnego spokoju (czy nawet czułości). Wieśkowi wydaje się, że jest to zupełnie normalne, jednak z dala od żony coraz bardziej przegląda na oczy i uświadamia sobie brak prawdy w swoim małżeństwie. Tak jak umie, będzie próbował ratować sytuację. Gdy mu się to nie uda, zacznie układać sobie życie na nowo. Rzecz jasna, będzie happy end.

Warsztatowo jest poprawnie - lekki styl, nagłe zwroty akcji, szybko i dobrze się czyta. Moje zdumienie budzi jednak fakt, że autorka miała takie pretensje do autorów serialu o uproszczenie, spłycenie czy wręcz przeseksualizowanie wątków z "Rozlewiska", a równocześnie sama podąża tą drogą. Nowe znajomości Wieśka z kobietami kończą się niemal natychmiast w łóżku (bardzo serialowo-filmowa konwencja). Ale może ja się nie znam? Do tego bohater ma bardzo stereotypowe cechy, jakby wyjęte z kart książek typu "Mężczyźni są z Marsa, a kobiety są z Wenus" (wyjątkiem jest jedynie to, że nie umie postawić się żonie). No i język. Dużo wykrzykników, trzykropków... to nie wygląda jak męski styl opowiadania. Męska proza jest jednak bardziej surowa, o seksie pisze się bardziej dosadnie, wręcz fizjologicznie (tak też się rozmawia z innymi facetami), do tego nie ma w niej tylu emocji i takiej świadomości emocji. Do tego bohater stoczniowiec, który nie jest specjalnie oczytany, a bawi się w taki wersal słowny? Mało prawdopodobne.

Małgorzata Kalicińska, Zwyczajny facet, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2010.

6 komentarzy:

  1. Nieoczytany stoczniowiec? Ależ Droga Pani!
    Zarzuca Pani Autorce stosowanie stereotypów, a czy sama Pani tego błędu nie popełnia czasem? :-)

    Jak dla mnie - książka na wskroś prawdziwa (choć Tołstoj ani Dostojewski to nie jest). Czyta się, czasem wkurza, czasem śmieszy a czasem - tak, tak! - wzrusza.

    OdpowiedzUsuń
  2. To polecam się przejechać kolejką z Gdańska do Wrzeszcza i zwrócić uwagę na rury, dobrze widać te stoczniowe towarzystwa czytelnicze, które się tam gromadzą i czytają książki jedna za drugą :D
    No dla mnie nie do końca prawdziwa, jednak widać, że to kobieta pisała o swoim wyobrażeniu faceta - faceci piszą książki zupełnie inaczej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Stoczniowe towarzystwa czytelnicze? Czyli co, stoczniowiec = głupi robol? Wg pani wyższa kadra techniczna nie czyta nie pisze? Z tego co wiem, Wiesiek jest inżynierem, mama była bibliotekarką i wg pani nadal musi pozstać nie czytająceym, głupim tłukiem? Wharton, Sparx, Wiśniewski piszą jakoś inaczej? I jak facet, to koniecznie musi pisać ostro, sprośnie?! Stereotypy...

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie, proszę przeczytać książkę i zobaczyć, jak nienaturalnie ona brzmi. Od razu widać, że to jest kreacja. Tymczasem ja jako czytelniczka oczekuję, że ten świat mnie wciągnie, chociaż przez chwilę przekona, że jest prawdziwy. Tutaj tego nie ma, a jest wyraźny zgrzyt.

    OdpowiedzUsuń
  5. Baznadzieja...może liczyłam na coś więcej. Fabuła denna, narracja z błędami, całość śmieszy. Brak konsekwencji w strukturze postaci, jakby autorce dopalanie się w połowie skończyło i oddała do druku, bo termin gonił. Próby sprośności, żenujące, banalne, nijak w odniesieniu do reszty. Milcz Pani - na drugi raz wstydu oszczędź. Lunka.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dla mnie ta książka jest bardzo podobna do bloga, którego niedawno znalazłam: www.znecanie.pl Ciekawa tematyka. Chociaż ciężka...

    OdpowiedzUsuń