W branży internetowej tej książki nie wypadało nie kupić i nie przeczytać od razu, ledwo tylko się ukazała. Jednak ja, jako osoba chodząca własnymi ścieżkami, nie czułam tutaj stadnego pędu i przeczytałam ją w swoim czasie. Zapalenie gardła spowodowało, że kilka wieczorów pod rząd musiałam spędzić w domu, więc była to idealna lektura.
Jeśli chodzi o produkty Apple, to nie jestem fanatyczną wyznawczynią. Firma kojarzyła mi się z wieszającymi się Macami w redakcji, w której na studiach pracowałam. Komputery wieszały się zwłaszcza na słownikach, więc większość dziennikarzy omijała ten krok i liczyła na własny łut szczęścia oraz na czujność korekty. Do czasu, gdy jedna z koleżanek nie podpisała zdjęcia słowem "rzaden". Kierownika działu miejskiego trafił szlag i porozwieszał wszędzie pełno kartek z napisami "Jeśli nie wiesz, jak działa słownik, powie ci twój kierownik". Kazanie na kolegium też było. Wiele lat później, gdy już pracowałam, zapanował szał na iPody. Sama koło nich chodziłam. Były ładne, tylko ... drogie i ostatecznie się nie zdecydowałam. Potem były iPhony i iPady. Nie mam jeszcze żadnego, ale z uwagą słucham tego, co mówią ich użytkownicy o komforcie ich używania. Zwłaszcza, że wiele produktów w branży nowych technologii jest brzydkich, w myśl zasady, "nieważne, jak wygląda, ważne, że działa". To, co robi Apple, jest ładne. Przyciąga wzrok, zachęca do wzięcia do ręki. A do tego jest łatwe w obsłudze. Byłam zaskoczona, gdy nagle ogłoszono, że Steve Jobs odchodzi ze swojej firmy - nic nie wiedziałam o jego zdrowiu, ale pomyślałam, że nie zostawia się tak świetnie prosperującego biznesu bez bardzo ważnego powodu. I parę miesięcy później rozeszła się wieść o jego śmierci. Ciekawość spowodowała, że sięgnęłam po jego biografię, gdy okazało się, że jeden z kolegów może mi ją pożyczyć.
Sam rozmiar książki Waltera Isaacsona może odstraszać. Najlepiej zabrać się za nią w momencie choroby, gdy musimy kilka wieczorów pod rząd przesiedzieć w domu - najlepiej czyta się ją większymi partiami. Poznajemy tutaj życie Steve'a Jobsa od początku - historii związanej z jego adopcją i narodzinami - aż niemal po sam kres, który zostaje przez autora potraktowany z wyjątkową dyskrecją (bardzo puentą książki jest rozmowa z jej bohaterem na temat życia po śmierci). Widać solidną pracę biograficzną - dzięki niej historia jest bardzo realistyczna i szczegółowa, możemy też obejrzeć Steve'a Jobsa oczami innych ludzi. Widać też z jednej strony duży podziw autora dla swojego bohatera, z drugiej natomiast - chęć odmalowania go takim, jakim był, i w dobrym, i w złym. Łącznie z takimi szczegółami, że w młodych latach nie dbał o higienę osobistą na tyle, że wzbudzało to zgryźliwe komentarze jego otoczenia.
Większa część opowieści Isaacsona jest poświęcona, rzecz jasna, Jobsowi jako biznesmenowi - od czasów pierwszej firmy założonej w garażu po czas, w którym zarządzał międzynarodową firmą, którą znowu wyprowadził na prostą. Dużo mniej mówi się o jego relacjach z innymi ludźmi, ale tych prywatnych - gdzieś w tle przewijają się jedni i drudzy rodzice, przyrodnia siostra, żona i trójka dzieci. Sporo jest o zmaganiu się z chorobą. Wszystkie swoje najważniejsze produkty Jobs tworzył już po pierwszym ataku choroby i cofnięciu się jej. Z pasją i zaangażowaniem, dbałością o najdrobniejszy detal, zwracaniem uwagi na komfort obsługi i intuicyjność. Równocześnie były to produkty pierwsze w swoich kategoriach. Przed iPhone nikt nie pomyślał o tym, że telefon może mieć dotykowy ekran.
Jednak nowotwór tak łatwo nie odpuścił... Pomyślałam sobie, czytając tę dalszą część, że chociaż Jobsa było stać na najnowocześniejsze kuracje i najlepszych lekarzy, nie zatrzymało to postępów choroby. Tak, jakby każdy miał wyznaczony swój czas. Nie uchronił się też przed depresją, w którą bardzo często popadają osoby z nowotworami. Był rozdarty między świadomością nadchodzącego kresu, a nadzieją, że może to jeszcze nie koniec. Było mi też smutno, gdy opowieść się skończyła - przez te kilkaset stron zdążyłam polubić bohatera (choć zapewne trudno mi by było być podwładną takiej osoby).
Po lekturze jestem też bardziej skłonna sięgnąć po któryś produkt na "i"...
Walter Isaascon, Steve Jobs, Insignium, Warszawa 2011.
A czy w książce wspomina się o tym, jak Steve Jobs zrezygnował z tradycyjnej medycyny na rzecz homeopatii i "medycyny" alternatywnej?
OdpowiedzUsuńWspomina się. Autor stara się tego nie oceniać, ale pokazuje konsekwencje: za późno zrobiona operacja nie była w stanie powstrzymać dalszego rozprzestrzeniania się choroby.
OdpowiedzUsuń